Z wizytą u Kubańskich rewolucjonistów

 

Wracając z Naddniestrza wiedziałem już, że kolejnym Państwem, do którego dotrę, będzie Kuba, dawna hiszpańska kolonia, wyspa położona na Morzu Karaibskim. Stwierdziłem, że jest już najwyższy czas, aby zwiedzić to dawne kolonialne państwo, za nim nastąpią w nim głębokie zmiany cywilizacyjne i ustrojowe. Zmarł już Fidel Castro a jego brat Raul ma również sporo wiosenek w swoim życiu. Ze względu na warunki atmosferyczne najwygodniej jest tam polecieć w sezonie jesienno-zimowym, gdzie temperatury wahają się ok. 20-30°C (naszą wiosną i latem występują tam huragany, deszcze i bardzo wysokie temperatury). Obserwując ceny lotów zauważyłem, że najtaniej jest kupić bilet 2-3 dni przed odlotem w biurze podróży na przelot czarterowy. Są stałe dni tygodnia wylotów i przylotów, a cena za lot w obydwie strony wacha się od 1600 zł do 2000 zł. I jest to lot bezpośredni z Warszawy. Obywatele Polski udający się na Kubę w celach turystycznych zobowiązani są do posiadania tzw. karty turysty (Tarjeta de Turista), która jest wliczona w cenę lotu.

Na lotnisku w Warszawie meldujemy się tuż przed południem 3 stycznia 2018 roku, na 3 godziny przed odlotem. Najpierw ze stanowiska biura podróży odbieramy karty turysty, które same wypełniamy celem okazania ich na lotnisku w Varadero. Ponad godzinę stoimy w kolejce, aby nadać bagaż, a następnie przeszliśmy kontrolę osobistą (poszło bardzo sprawnie). Z niej przechodzimy do strefy wolnocłowej, ale ponieważ wylatujemy poza Unię Europejską, musimy jeszcze przejść odprawę paszportową. Mamy jednak czas i musieliśmy nawet poczekać, aby wejść na pokład samolotu czarterowego LOT-u typu Dreamliner. Jeszcze przed startem stewardesy rozdały słuchawki, dzięki którym można było oglądać filmy i słuchać muzyki. Dodatkowo każdy na swoim ekranie mógł wyświetlić trasę przelotu wraz z aktualnym położeniem i warunkami atmosferycznymi na zewnątrz. Jako pasażerowie klasy ekonomicznej otrzymaliśmy po starcie ciepły obiad, a na godzinę przed lądowaniem kanapkę z szynką lub serem. W ramach bezpłatnego serwisu w trakcie posiłków otrzymaliśmy wodę mineralną, kawę i herbatę (poza nimi wszystko płatne). Przed samym lądowaniem samolot musiał przejść przymusową dezynfekcję – stewardesy przyszły przez pokład rozpylając jakiś środek.

Po przylocie była odprawa paszportowa i kontrola osobista, w podczas której wyrzucano do kosza całą żywność, powołując się na przepisy sanitarne. Następnie przestawiamy zegarki o 6 godzin do tyłu. Musieliśmy jeszcze dotrzeć do trzygwiazdkowego hotelu położonego nad brzegiem morza karaibskiego w Hawanie. Zakwaterowaliśmy się już po północy i od razu nastąpiło mocne zderzenie z miejscową cywilizacją – w pokoju była działająca klimatyzacja włączona na 12°C (odniosłem wrażenie, że w pokojowej lodówce jest cieplej!), a w kranie była tylko zimna woda. Hotel był chyba z lat 70-tych i od tego czasu nasz pokój nie widział remontu, a poziom czystości był odpowiedni dla krajów tropikalnych. Na dodatek spanie było pod prześcieradłem i ew. narzutą, bo koce leżące w szafie na sam widok zniechęcały. Idziemy do recepcji z reklamacją, ale dzisiaj nam nic nie pomogą, bo hotel ma 100% obłożenie. Mamy otworzyć okno to będzie w pokoju cieplej (!!!), a jutro jak ktoś się wyprowadzi to nas przeniosą do sprawnego pokoju! Idziemy do restauracji na czekającą kolację – kurczak z ryżem, delikatnie podgrzany a mięso twarde.

Chyba ze względu na zmianę czasu budzimy się znacznie wcześniej. Na śniadanie był szwedzki stół, ale pozostawiał on wiele do życzenia. Tak naprawdę ciepła to była jajecznica i omlet oraz kawa i herbata. Jednak mi do gustu przypadły tutejsze sery i dżemy, a gorzej było z ciastami – były strasznie słodkie, jakby z biszkoptu cukier wystawał! Po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie stolicy Kuby – Hawany. Zaczynamy od Kapitolu (od 8 lat remontowana siedziba parlamentu), Opery i Pałacu Rewolucji, w którym urzędował ostatni prezydent Kuby Fulgencio Batista, który uciekł z Hawany 1 stycznia 1959 roku. Tego dnia do Hawany wkraczają na czele wojsk rewolucyjnych Camilo Cienfuegos oraz Ernesto Che Guevara i ogłaszają zwycięstwo rewolucji, która trwa do dzisiaj (formalnie na Kubie mamy obecnie 59 rok rewolucji)! Po drugiej stronę zatoki udało się zobaczyć strzegący portu Fort Morro i willę Che Guevary.

Po powrocie na Stare Miasto zatrzymujemy się na Placu św. Franciszka z barokową katedrą, skąd rozpoczynamy długi spacer po starówce, który kończymy na Placu Katedralnym. W trakcie przerwa na kawę przy muzyce na żywo. Stara Hawana robi imponujące wrażenie. Widać, że w czasach kolonialnych, a nawet jeszcze przed wybuchem rewolucji, było to bogate i okazałe miasto. Z jednej strony wszystko się sypie a z drugiej nie widać śmieci na ulicach, a ludzie są pogodni i radośni. Na drogach mnóstwo starych samochodów, które często mają już zamontowane światła ledowe, a czasami nawet wymienione silniki na nowsze. Do niedawna każdy Kubańczyk posiadający samochód z rocznika 1960 i młodszy, musiał za niego co roku płacić podatek rewolucyjny od majątku. W ostatnich latach to się zmieniło i można już posiadać samochody z Kanady, Chin czy też Korei Południowej. Ale samochody nadal są tu strasznie drogie –  nawet nasz stary „maluch” kosztuje tam ok. 4000 euro!

Na koniec dnia zostawiliśmy sobie zwiedzanie muzeum (jednocześnie fabryki) rumu Bocoy, połączone z degustacją rumu 3, 5 i 7-letniego oraz 10 smaków likierów rumowych – można było się rozgrzać! Trafiło się to w odpowiednim momencie, ponieważ po południu znacznie się ochłodziło – było raptem kilkanaście stopni! Oprowadzający nas po fabryce dyrektor stwierdził, że pracuje u niego 45 osób i wszyscy są alkoholikami! Po powrocie czekała nas przeprowadzka. Tym razem zamieszkaliśmy w domku typu bungalow, w którym oprócz sypialni była łazienka i salon połączony z aneksem kuchennym. No i była ciepła woda, a właściwie wrzątek. A z nowości to w pokojach były dwa płaskie telewizory. Na kolację również być szwedzki stół i praktycznie wszystkie potrawy na zimno. Ciepłe i smaczne było mięso z pieczonego udźca, ale bardzo twarde! Można było również skosztować jakiejś miejscowej, dużej ryby, którą kucharz nakładał w małych porcjach na talerz. A na deser zdecydowanie najsmaczniejsze były lody.

Drugi dzień pobytu od rana spędzamy w drodze – docieramy do Ogrodu Botanicznego Orchidei w Soroa, a następnie udajemy się na zwiedzanie Indiańskiej Groty (odkrytej w 1951 r.). W jaskini idziemy wąskim przejściem aż w głębi góry dochodzimy nad brzeg rzeki, skąd motorówkami po kilku minutach znaleźliśmy się po drugiej stronie góry – naprawdę bardzo fajne miejsce. Następnie przez Pinar del Rio (sławne miasto plantatorów tytoniu) docieramy do doliny Valle de Vinales na plantację tytoniu. Tutaj możemy zobaczyć jak rośnie tytoń i jak go się suszy, a na koniec pracownik pokazał nam, jak tytoń zwija się i powstają prawdziwe kubańskie cygara! Ale wiadomo, że nie oglądanie tutaj chodzi. Więc zaproszono nas jeszcze do domu gospodarza, gdzie po kilku kieliszkach rumu zaproponowano nam zakup cygar – były już po 10 szt. zawinięte w liść tytoniu (ok. 9 euro). Oficjalnie kubańczycy muszą 90% swojej produkcji sprzedawać państwu, a 10% procent mogą sprzedawać na wolnym rynku! Ale kto jest wstanie policzyć, ile czego tak naprawdę było – jakże oni są nam bliscy!

 

Kolejny dzień na Kubie to ponownie zwiedzanie Hawany. Na Plac Rewolucji jedziemy starym, zabytkowym samochodem, jeszcze sprzed rewolucji. Niestety, od rana leje, więc brezentowy dach przeciekał i tylko kurtka uratowała mnie przed całkowitym przemoknięciem. Po kilku szybkich zdjęciach udajemy się na cmentarz Kolumba, który jest tak duży, że jego głównymi alejami jeżdżą samochody a nawet autobusy! Pochowanych jest tu wiele znanych osób, a wg niektórych nawet sam odkrywca wyspy, Krzysztof Kolumb. Cmentarz to zabytek i prawdziwe dzieło sztuki – jego grobowce mają bardzo różne kształty, począwszy od tych zbliżonych do naszych, po wyglądające jak domy i kamienice aż po piramidę egipską. Na ponad godzinę chowamy się na bazarze pod dachem. Pomimo bardzo dużej jego powierzchni, zakupić można było tylko magnesy, breloczki, pachnące mydełka, torebki i obrazy – wybór wręcz niesamowity!

Korzystając z faktu, że przestało padać i wyszło słońce, udajemy się za miasto, aby zobaczyć dom „Finca Vigia” pisarza Ernesta Hemingway’a. Ponieważ jest on utrzymany tak jakby wieszcz właśnie wyszedł, ogląda się go przez otwarte okna. Interesujące jest przenieść się w czasie o prawie 60 lat! Stamtąd kierujemy się do ulubionej wiosce rybackiej Coijimar, skąd pisarz najczęściej udawał się na połowy (ulubione zajęcie, to na ich podstawie powstała książka „Stary człowiek i morze”). Po powrocie do Hawany zatrzymujemy się jeszcze w jego ulubionej knajpce „Floridita”, gdzie spróbowaliśmy słynnego drinka daiquiri (sława przewyższa jego smak). A na dodatek w knajpce panował niesamowity ścisk, ale nikt nie wychodził ze względu na wspaniały występ kubańskiego zespołu muzycznego, a może i ze względu na niesamowitą urodę wokalistki (mulatka o lśniąco białych zębach).

Wieczorem udajemy się do jednego z klubów muzycznych, aby posłuchać utworów legendarnej grupy Buena Vista Social Club w wykonaniu lokalnych muzyków. Tutaj również jest sporo Polaków, Słowaków i Rosjan. Sam lokal znajdował się na II piętrze, na dużym dziedzińcu, którego środek był bez dachu. Początkowo słuchamy wspaniałej, kubańskiej muzyki, ale później orientujemy się, że w rogu pomiędzy barem a sceną (tuż przy wejściu do toalety!) rozpoczęły się tańce z wokalistami zespołu, którzy akurat nie występują! To była przednia zabawa.

Po śniadaniu definitywnie opuszczamy nasz hotel. Jedziemy zobaczyć kubańskie krokodyle. Ale nie te żyjące na wolności (jest ich bardzo mało i są pod ochroną), a te żyjące na farmie w La Boca de Guama. Ale dzięki temu mogliśmy zobaczyć osobniki od tych dopiero co narodzonych aż po te dożywające 90 lat! A następnie udaliśmy się na rejs łodzią motorową po kanałach półwyspu Zapata i jeziorze aż docieramy do wyspy Villa Guama. Jest to coś w rodzaju osady zbudowanej na jeziorze. Malutkie drewniane domki na palach, połączone ze sobą mostkami. Idąc z jedną ze ścieżek przechodzi się przez namiot, gdzie Indianie naprędce malują twarz i pobierają za to datek. W drodze powrotnej nasz sternik wpłynął w boczny kanał i tam dla pań zerwał po kwiatku na lądzie a panów poczęstował cygarem.

Popołudniu docieramy do Playa Giron, czyli wioski i plaży na wschodnim brzegu Zatoki Świń. W kwietniu 1961 Playa Girón była miejscem desantu uzbrojonych przez USA żyjących tam kubańskich emigrantów w czasie inwazji w Zatoce Świń, zamierzających obalić reżim Fidela Castro. Bezpośrednio stąd kierujemy się do hotelu k. Cienfuegos. Jeszcze przed zmrokiem ochłodziło się i pojawił się mocny wiatr, ale plaża nad morzem karaibskim i tak wyglądała wspaniale.

Szósty dzień podróży rozpoczynam od porannej kąpieli w morzu karaibskim (woda była cieplejsza niż powietrze). Przedpołudnie spędzamy w Cienfuegos – miasta często nazywanego kubańską „Perłą Południa”, które dzięki swojej świetnie zachowanej kolonialnej architekturze stanowi jedną z najpiękniejszych atrakcji turystycznych wyspy. Rozpoczęliśmy od Paseo del Prado – najdłuższego deptaku na Kubie, którym przeszliśmy do historycznego centrum wpisanego na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO. Na Parque Jose Marti (centralny plac w mieście) znajduje się łuk tryumfalny, pomnik tegoż rewolucjonisty i tablica lokacyjna miasta z 22 kwietnia 1819 roku. Na koniec pojechaliśmy do Punta Gorda – jest to cypel, na którym znajdują się imponujące pałace z początków XX wieku. Jadąc mamy wrażenie, że jesteśmy w dzielnicy bogaczy – duże domy z ogrodami, równo przystrzyżony trawnik, lepsze samochody. Zwiedziliśmy tam Palacio de Valle – pałac, który charakteryzuje się trzema wieżami, każdą w innym stylu. Obecnie jest tutaj restauracja.

Wczesnym popołudniem docieramy do hotelu k. Trynidadu nad morzem karaibskim. Jemy obiad i udajemy się na plażę – mamy popołudnie pod palmami w wersji all inclusive. Korzystamy z kąpieli w ciepłej wodzie morskiej i opalamy się na leżakach podziwiając zatokę i wzgórza położone nad nią. A do tego niewielu turystów… Wieczorem jedziemy do Trynidadu, aby chociaż trochę poczuć kubański klimat i posłuchać muzyki zespołu grającego na schodach przed restauracją.

Po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie chyba najbardziej typowego i najlepiej zachowanego kolonialnego miasta Kuby – Trynidadu (miasta wpisanego na listę UNESCO). Od początku towarzyszyła nam wysoka temperatura (jedyny raz powyżej 30°C) i do tego było bardzo parno. Trynidad bardzo mi się spodobał – brukowane uliczki miasta, Plaza Mayor, klasztor franciszkanów, pałace „baronów cukrowych” – obecnie budynki użyteczności publicznej. W tawernie Canchanchara, słynącej z lokalnego trunku, degustujemy drinka z mieszanki miodu, cytryny i rumu! Przed powrotem do hotelu odwiedzamy jeszcze słynną Valle delos Ingenios (Dolinę Cukrowni) – wioski zamieszkałe przez potomków niewolników pracujących na plantacjach trzciny cukrowej. Zwiedzamy posiadłość plantatora Manaca Iznaga (pałac i wieża widokowa). Za domem w dużej altanie mogliśmy wziąć udział w wyciskaniu soku z trzciny cukrowej niczym niewolnicy pchając drągi kołowrotka wyciskarki. Ale w nagrodę poczęstowano nas drinkami z wyciśniętego przez nas soku i rumu! Tutaj doświadczyliśmy chyba największego na Kubie ataku miejscowych na turystów – z jednej strony chcieli od nas wszystko co tylko się dało (np. przybory toaletowe z pokoi hotelowych, kosmetyki, pieniądze) a z drugiej chciano nam wszystko sprzedać (breloczki, obrazki, hawtowane obrusy, itd.).

Wolne popołudnie spędzamy na plaży. Niestety szybko zachmurzyło się, a jeszcze przed kolacją zaczęło padać. Ale było ciepło, więc przy drinku miło spędziliśmy czas w grupce kilku osób z Polski!

W drodze na lotnisko zatrzymujemy się Santa Clara – miasta, od którego zdobycia przez Che Guevarę zaczęła się kubańska rewolucja. Najpierw dotarliśmy do pancernego pociągu, którym znienawidzony prezydent F. Batista wysłał wojsko, aby powstrzymało rozprzestrzeniającą się po kraju rewolucję. Jednak Che Guevara wraz ze swoimi ludźmi doprowadził do wykolejenia pociągu na przedmieściach Santa Clary (większość wojska przeszła na jego stronę), a następnie zdobył miasto. Udaliśmy się także do Guevara Memorial, gdzie są zgromadzone pamiątki związane z Che (szklone świadectwa, zdjęcia, broń, mundury, itd.). Za wejście była opłata 2 peso – miejscowi płacili peso kubańskim a turyści peso wymienialnym. Różnica w kursie 1 – 25!

Zatrzymujemy się jeszcze na ok. 2 godz. w Varadero, aby na plaży zobaczyć ostatni zachód słońca na kubańskiej ziemi i napić się kubańskiego piwa. Ok. 19. 30 meldujemy się na lotnisku. Kolejka do odprawy bardzo długa, ale mamy dużo czasu (wylot 22.50 czasu lokalnego). Zdążyliśmy odwiedzić sklepy wolnocłowe i znaleźć kubańską czekoladę i cukierki (jedyny raz na Kubie – u nich prezenty świąteczne daje się w Trzech Króli i wszystko zostało ze sklepów wykupione!). Lecimy z tą samą obsługą samoloty co tydzień wcześniej (również spędzili tydzień na Kubie), ale tym razem nasz Dreamliner nie był nowy, ale już używany i niektóre elementy w nim były już rozregulowane! Krótko po stracie rozdano słuchawki, a następnie gorący posiłek i napoje.

Spałem ponad 6 godzin. Podobno co chwilę były turbulencje, ale ja nic nie kojarzę. Obejrzałem jakiś film, trochę porozmawiałem z pasażerami i rozpoczęło się serwowanie kanapki śniadaniowej. Później już tylko usłyszeliśmy głos kapitana, że pomimo niskich chmur, nie będzie problemów z lądowaniem o 14.30. I tak zakończyła się kolejna wakacyjna przygoda, ale tym razem na całkowicie nowym dla mnie kontynencie – Ameryce Północnej.

dodaj komentarz