Ekwipunek

Z pomocą przygotowania sprzętu do drogi przyszedł Giant Polska, Cumulus oraz Sklep rowerowy „Żuchliński”, w którym były wykonane wszystkie poprawki i przygotowania sprzętu do wyjazdu. Długo się zastanawiałem nad wyborem roweru – górski czy trekkingowy. Ostatecznie, po wielu konsultacjach (w tym z osobami, które rowerem dotarły nad Bajkał lub autostopem podróżowały po Chinach i Mongolii), zdecydowałem się na rower trekkingowy Giant Freerider 1.0 24. Jednak w stosunku do wersji „sklepowej” zamieniłem pedały na sportowe (a z jednej strony doczepiłem nakładki na tradycyjne obuwie) oraz tradycyjną kierownicę na wersję multiposision. Dodatkowo założyłem stalowy bagażnik z przodu i z tyłu (po wyjeździe z bezdroży Mongolii okazało się, że jest jeden spaw pęknięty, ale nie miał on większego znaczenia i mogłem spokojnie jechać aż znalazłem spawarkę). Sam rower sprawował się bardzo dobrze. Miałem ze sobą zapasowe opony – tylną wymieniłem po 5 tys. km, a przednią po 7 tys. km tylko dlatego, że właśnie doszła moja torba z częściami zapasowymi, a tam była jeszcze jedna zapasowa. Tych opon już jednak nie zużyłem – tylna jeszcze powinna wytrzymać jakieś 2-3 tys. km. Razem z zapasową oponą otrzymałem nowy łańcuch, tylne zębatki i przerzutkę. Dokupiłem przednie zębatki i założyłem cały nowy napęd. Stary był wyrobiony, ale raczej do Pekinu by wytrzymał. Po 4 tys. km pękły mi 2 szprychy (sąsiednie) od strony wielotrybu i kilka razy trzeba było później centrować koło. Jedyna „nieplanowana” usterka zdarzyła mi się już w Chinach – sypnęła się tylna piasta „Made in China”, jak się okazało nie do dostania w Państwie Środka. Ale w sklepie firmowym Gianta w 1 dzień mi sprowadzili drugą, na której bez problemu dotarłem do celu.

Tylne sakwy rowerowe miałem Firmy Cumulus. Sprawdziły się idealnie – są lekkie i wytrzymałe, a przy tym jest do nich wygodne dojście. Z przodu miałem sakwy zamocowane zarówno na przednim kole jak i na kierownicy (z mapnikiem). Uzupełnieniem miejsca na bagaż była przyczepka rowerowa firmy Extawheel. Niestety w już w Moskwie okazało się, że moje nogi nie wytrzymują takiego obciążenia i musiałem z niej zrezygnować, a 20 kg bagażu wysłać pocztą kolejową do Irkucka.

Zainwestowałem także w ubiór – pojechałem w ubiorze kolarskim, dodatkowo wzbogaconym o komplet przeciwdeszczowy (kurtka, spodnie, skarpety i ochraniacze na buty) z goretexu. Oczywiście miałem także bawełniane koszulki czy zwykłe spodenki, ale nie wiele ich używałem. Przez część podróży miałem ze sobą namiot (z Moskwy do Irkucka pojechał z w bagażu), ale go nie rozstawiłem. Aby nie dociążać zbyt mocno tylnego koła, na ostatnie 3 tys. km (wcześniej był w przyczepce) zamocowałem go między sakwą mocowaną na kierownicy a przednim kołem. Okazało się to dobrym rozwiązaniem, a dodatkowe obciążenie nie było żadnym problemem dla amortyzowanego widelca przedniego koła.

Do spania miałem śpiwór puchowy – również Firmy Cumulus. Bardzo wygodnie się w nim spało, a na dodatek był bardzo ciepły (można w nim spać nawet w temperaturze 5ºC), mały i lekki (850 gram). Dodatkowo producent wykonał go z mocniejszej tkaniny, aby dłużej mi służył. Do leżenia zamiast tradycyjnej karimaty wybrałem nadmuchiwaną matę izolacyjną, z której bardzo często korzystałem w Mongolii i Chinach.

Nie należy zapominać także o łatkach „na zimno” i dętkach zapasowych. W drodze złapałem dość sporo gum – jednak żadnej na drogach szutrowych!

dodaj komentarz