48. dzień wyprawy Bałkany 2010 – 11.12.2010

Budzę się przed pauzą na granicy węgiersko-słowackiej. Jest -2ºC i powiewa zimny wiaterek. Mam w zanadrzu 3860 forintów i po długich poszukiwaniach kantoru udaje mi się je wymienić na 13 euro. Ale z zimna nie chce mi się szukać na parkingu samochodu jadącego do Pragi lub chociaż do Brna. Do Cadca docieramy po 7-ej. Wszędzie leży dużo śniegu i jest bardzo zimno. Po krótkim wywiadzie wiem, że muszę przetransportować się w lepsze miejsce. Z pomocą przychodzi mi litewski kierowca, który podwozi mnie na polskie przejście graniczne w Cieszynie.

Tam w zamieci śnieżnej próbuję znaleźć samochód do Pragi lub do Brna czy Ołomuńca. Bez skutku. Praktycznie każdy samochód jechał w kierunku Bratysławy. Na dodatek po 11 kierowcy zaczęli mi sugerować, abym łapał coś w głąb kraju, ponieważ jest weekend i wkrótce i z tym mogę mieć problem. Próbuję jeszcze jechać na dworzec kolejowy w Czeskim Cieszynie, ale po kilkunastu metrach z powodu śliskiej nawierzchni rezygnuję. Po 12 orientuję się, że na przejściu nie ma już TIRów jadących w głąb kraju (było kilka maszyn z Litwy i Białorusi, ale ich kierowcy postanowili czekać na ustabilizowanie pogody i zrobić długą pauzę – min. 9 godz.).
 Z mokrymi i zmarzniętymi nogami (buty rowerowe nie nadają się na chodzenie w śniegu), ruszam 2 km dalej na stację benzynową. Wjeżdżam na nią za TIRem, który zatrzymał się na zatankowanie. Od razu dogaduję się z młodym kierowcą. Zabierze mnie za Częstochowę. Miło się nam jedzie, po drodze robimy sobie kawę. Umawiamy się, że wysadzi mnie gdzieś na stacji benzynowej za nim zjedzie z „jedynki”. Ale tak wyszło, że wysiadam na skrzyżowaniu w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. 18 km przyszło mi przejechać po zaśnieżonym i oblodzonym poboczu zanim dotarłem do stacji benzynowej. Tam nie było już transportu na Północ.

Jedyny kierowca zaprosił mnie do kabiny na gorącą herbatę. Już zapakowaliśmy rower (miał mnie podwieźć na obrzeża Łodzi), kiedy nadjechał kolejny samochód. Jechał do Zgierza przez Centrum Łodzi. Przepakowujemy rower i z powodu pauzy idziemy do restauracji (jestem zaproszony na gulasz i kawę). Przez 45 min. Nie pojawił się żaden samochód, który mógłby mnie zainteresować.
 Po konsultacji telefonicznej z Piotrem Kolendą, wiem gdzie wysiąść, aby mieć blisko dworca PKP. Ok. 19.00 docieram na dworzec Łódź Kaliska. Dowiaduję się, że pierwszy pociąg do Tczewa mam o 5.40, a kolejny o 9.51. O połączeniu z Malborkiem nie można było rozmawiać, ponieważ jest zmieniany rozkład jazdy i nikt nic nie wie. Jadę więc do schroniska, w którym nocowałem w październiku. Nie ma w nim wolnych miejsc podobnie jak w drugim schronisku i pobliskim hoteliku. Pan z recepcji był jednak na tyle uprzejmy, że zadzwonił do domu wczasowego przy Łagiewnickiej 69 i zarezerwował mi nocleg za 40 zł. Mam tam ok. 3 km drogi. Na miejscu dostaję oddzielny pokój oraz łazienkę i kuchnię na 3 pokoje. W zupełności wystarcza, aby się wygrzać w gorącej wodzie i osuszyć ubranie.

dystans dnia – 31,51 km
czas jazdy – 2:15:28 h
średnia prędkość – 13,95 km/h

2 Comments

  • Marcin Skok

    ty byku 🙂 nie dałeś cynku że na bank jedziesz na bałkany. I teraz miałem tyle czytania ze hoho. No i jechałeś jeszcze przez Łódź i nie dałeś cynku. Byśmy się spotkali, a nawet nocleg bym ci załatwił 🙂
    Oj ty, oj ty :p

    12 stycznia 2011 at 22:20
  • adminkrzysiek
    krzysiek

    Przepraszam kuzynie. Całkowicie zapomniałem, że siedzisz w Łodzi 🙁

    14 stycznia 2011 at 23:47
dodaj komentarz