43. dzień wyprawy – 25.06.2010
Punktualnie o 4 rano pożegnani przez proboszcza wyruszamy w drogę. Jedzie się nam początkowo dość ciężko. Mi trochę dokucza żołądek, ale Marcinowi nie daje jechać. Po 38 km pagórkowatej drogi do Dimony, musi zrezygnować z dalszej jazdy. Zostaje w mieście i zamierza przesiąść się do autobusu jadącego do granicy.
Za Dimoną droga się wypłaszczyła, a po 62 km zaczął nam się 10 km zjazd z widokiem na południowe brzegi Morza Martwego. Tam dopiero robimy sobie przerwę na śniadanie. Dalej trzeba było jechać już w słońcu, a stacje benzynowe (jedyne miejsce, gdzie jest cień, sklepik i toaleta w jednym) pojawiały się co 20-25 km. Obok drugiej były nawet restauracja i MacDonalds. Tam zrobiliśmy sobie popołudniową sjestę na trawniku w cieniu drzewa.
Po 14 ruszyliśmy w dalszą drogę. Upał był straszny, a pierwszy sensowny cień trafił się po ponad 30 km w cieniu przystanku autobusowego. Akurat wówczas też przyjechał autobus, z którego wysiadła młoda dziewczyna. Poszła do samochodu mamy, która po nią wyjechała i po chwili podeszła do nas z pytaniem, czy nie chce ktoś pojechać z nimi nabrać dla nas zimnej wody. Kazik zabrał butelki i po kilkunastu minutach mieliśmy zimną, źródlaną wodę.
7 km dalej był duży, przydrożny zajazd. Tam też odpoczęliśmy. Mieliśmy już przejechane ponad 150 km. Ale postanowiliśmy przejechać jeszcze 20-25 km. Wyszło trochę więcej i punktualnie o 20 docieramy do Kibucu Quetura (Ketura).
Tam spotykamy kobietę, którą wypytujemy się o miejsce na rozstawienie namiotów. Ta znika z kimś się naradzić, a następnie prowadzi do kranu z zimną, pitną wodą oraz na trawnik na obrzeżu, gdzie możemy w spokoju się rozbić.
Zapytana o cenę powiedziała, że to bezpłatnie, abyśmy dobrze wspominali Izrael. A że trawka była zielona i gęsta, to tylko Ali zdecydował się na rozbicie namiotu.
dystans dnia – 198,90 km
czas jazdy – 10:06 h
średnia prędkość – 19,67 km/h