37. dzień wyprawy – 19.06.2010
Dzisiaj odpoczywamy od roweru. Jadę z Andrzejami i Kazikiem do Petry. Taksówką docieramy na dworzec autobusowy, a stamtąd po godz. czekania mamy autobus do Petry i z powrotem (16 Dinarów). Przejazd autobusem to ponad 3 godz. drogi przez pustynie, która pod koniec robi się górzysta.
Na miejscu kupujemy bilety po 33 Dinary (nie honorują zniżek) i możemy wchodzić. Przejście całej doliny do końca i z powrotem zajmuje nam ok. 4 godz., ale warto (jest uznawane za ósmy cud świata).
Chodzimy po skalnym mieście założonym w VI w. p.n.e. przez plemię Nabetajczyków. Jest naprawdę interesujące, ale temperatura jest tak wysoka, że momentami nie ma czym oddychać.
Czekając na autobus powrotny zauważyliśmy polską rodzinę, oni zresztą nas też (mieliśmy biało-czerwone koszulki z orzełkiem i z napisem „Poland”). Kiedy nas mijali zagadnąłem ich skąd są – „z Polski”, a dokładniej „z Warszawy” i poszli nie zatrzymując się ani na chwilę.
Czuliśmy się tak, jakby oni nas potraktowali za włóczęgów, którzy dotarli do Petry a teraz szukają kasy na powrót. Usłyszał to jednak jordański przewodnik, który powiedział, że „Polaków jest tu jak psów”. I tak nawiązała się miła rozmowa z Panem Sameer Ghamem, który ma żonę z Gdańska i obecnie mieszkają w Jordanii. W rozmowie przyznał, że w Jordanii są już mapy drogowe, ale nikt nie nauczył się z nich skorzystać!