Mongolskie jurty

Spoglądając na mapę Azji, postrzegamy Mongolię przez pryzmat jej wielkich sąsiadów – Rosji i Chin. Przy nich wygląda na małe państewko, a w rzeczywistości jej powierzchnia jest prawie 5 razy większa do terytorium Polski! Ale żyje tam tylko 2.655 tys. ludności, czyli mniej więcej tyle co w województwie pomorskim! Już po tym porównaniu można zauważyć, że Mongolia jest krajem ogromnych przestworzy z niewielkim zaludnieniem. Ludność mieszka przede wszystkim w Ułan Bator (ok. 1 mln), w kilku miasteczkach oraz rozsianych po całym terytorium Mongolii jurtach.

Budowa domów murowanych czy też drewnianych funkcjonuje właściwie w miastach i osadach, ale nawet w nich liczna grupa ludności (być może nawet 1/3) mieszka w jurtach, czyli tak naprawdę dużych namiotach! Głównym powodem tego stanu rzeczy jest przede wszystkim fakt, że Mongołowie przez setki lat byli narodem koczowniczym, żyjącym z wypasu kóz i owiec. Kraj jest w dużej mierze pustynny (słynie m.in. z Pustyni Gobi) i w związku z tym nie ma łąk, jak np. w Polsce. Ludzie wypasają swoje zwierzęta gdzie się tylko da, a jak się skończy dla nich jedzenie to zwijają swoje jurty i z całym stadem przenoszą się w inne rejony, gdzie będzie trochę trawy i wody. Jednak w ostatnich latach w Mongolii obserwuje się coraz większe opady deszczów, więc coraz więcej karmy dla zwierząt można spotkać w jednym miejscu. W związku z czym jest coraz mniej „przeprowadzek”.

Jadąc przez Mongolię można od czasu do czasu zauważyć stado kóz i owiec, a czasami także jaki, konie, krowy i wielbłądy. Gdzieś tam w tle pojawiają się kontury białych jurt, a obok nich baterie słoneczne i anteny satelitarne, zagrodę do zamykania zwierząt na noc, a czasami nawet nowego jeepa!

Do tych jurt rzadko kiedy zdarzają się jakieś polne dróżki. Zwykle aby do nich dotrzeć, trzeba pokonać step oddzielający jurtę od drogi – tylko 1500 km to drogi asfaltowe! Jednak kiedy człowiek do nich dotrze, to Mongołowie na pewno go ugoszczą. Do bardzo przyjaźnie nastawiony naród. A porozumieć można się na migi!

Tak jak wspomniałem wcześniej, jurty to w pewnym sensie duże namioty (wielkości pokoju). W nich muszą zmieścić wszystkie niezbędne do życia przedmioty oraz wszyscy jej mieszkańcy, tj. ok. 8 – 10 osób. Wykonane są one z grubego płótna, które (chyba) na zimę są okrywane watą mineralną i kolejną warstwą płótna. A wchodzi się przez małe, drewniane drzwi.

Zaraz na wprost wejścia jest palenisko, za które zwykle służy mały, metalowy piecyk (w środku dachu jest otwór, który służy m.in. do wyprowadzenia kominu), z miejscem na jeden garnek. Jako że drewno i węgiel są bardzo rzadkie, pali się głównie wysuszonymi odchodami. Każdego poranka na tym palenisku w jednym garnku gotuje się wodę na herbatę, która jak zaczyna się gotować, to wsypuje się herbatę, a następnie dodaje mleko i sól. Kiedy się ponownie zagotuje, rozlewa się ją do termosów. Garnek czyści się skrobaczką z patyków i odrobiną wody (są jej duże braki), a następnie gotuję zupę. Zwykle najpierw podsmaża się kawałki mięsa do których następnie wlewa się wodę. Kiedy zacznie się gotować i mięso zacznie robić się miękkie, zostaje dodany domowej roboty makaron. Jak makaron się ugotuje, mamy zupę!

Po bokach jurty (które czasami są przyozdobione zawieszonymi dywanami), trochę za paleniskiem, stoją zwykle dwa łóżka (tzw. prycze) i dwie nie duże szafki. Z wielkości szafek można wywnioskować, że większość mieszkańców ma pewnie tylko jeden komplet ubrań na zmianę. Na jednej z nich można zobaczyć telewizor LCD i DVD, a na drugiej czasami stoi ołtarzyk buddyjski!

Podłoga natomiast jest wyłożona wykładziną (gumoleum). Wieczorem na niej większość mieszkańców rozkłada (zwijane na dzień) materace i na nich śpi przy otwartych latem drzwiach. Dużym problemem dla przybysza z zewnątrz może być brak wody do umycia się – przeciętnie dostawałem ok. 1 litra.

Mongolia jest krajem, które na pewno warto odwiedzić i poznać. Pomimo niedogodności w postaci braków dostatecznej ilości wody i upałów latem, a zimą silnych mrozów (minus 30 – 40 ºC, ale jest niewiele śniegu), jest to wspaniałe miejsce. Nie wspominając już o życzliwości jej mieszkańców. Kiedy jechałem 450 km przez Pustynię Gobi bez asfaltu, a ostatnie 200 km prowadziły mnie już tylko słupy energetyczne, wielu kierowców przejeżdżających samochodów (w pobliżu średnio 1 na godzinę i 2-3 na horyzoncie) zatrzymywało się tylko po to, aby w milczeniu podać butelkę wody mineralnej i odjechać w milczeniu dalej. A bywało, że zatrzymywali się na dłużej, aby mnie poczęstować jedzeniem i upewnić się, czy wiem w którym kierunku jadę.

dodaj komentarz