Islandia czyli prawie jak na księżycu
Po urlopie na Cyprze pozostało mi jeszcze 5 dni zaległego urlopu z 2015 roku! Warto byłoby fajnie spożytkować;) Po ciepłym Południu Europy tym razem zwróciłem uwagę na Północ, a długi weekend pod koniec maja wydawał się idealnym terminem do wyprawy przed sezonem urlopowym. Początkowo chciałem jechać przez Wyspy Owcze na Islandię, a później próbowałem znaleźć chętnych do czwórki, aby jak najtaniej wynająć na miejscu samochód (łączny koszt wynajmu i paliwa potrzebnego do okrążenia Islandii w tydzień to ok. 2500 zł). Ostatecznie lecimy we dwoje z Gdańska tylko na Islandię – wylot w poniedziałkowy wieczór a powrót tydzień później we wtorek nad ranem. Wyprawa z założenia miała być niskobudżetowa, więc wykupiliśmy dodatkowy bagaż (plecak), aby zabrać jedzenie i śpiwory, a na miejscu zamierzamy poruszać się tylko autostopem.
Lot minął szybko, a przy okazji z lotu ptaka widzieliśmy Wyspy Owcze. Pierwsze zaskoczenie na miejscu – niski pułap chmur i ląd był widoczny raptem z kilkuset metrów przed lądowaniem. Ale udało się z autostopem – bezpośrednio za lotniskiem zatrzymało się starsze małżeństwo i podwiozło nas pod drzwi zarezerwowanego hostelu, zbaczając z własnej drogi! A uprzejmy recepcjonista, po zakwaterowaniu nas w pokoju, podarował nam butlę z gazem do naszej kuchenki! Sam hostel wymagał remontu, ale był blisko lotniska (ok. 6 km). W nocy tylko słońce zaszło i zrobiło się szaro – tutaj również jest dzień polarny. A po śniadaniu ruszamy na podbój Islandii – 11 autostopami przemierzamy ponad 500 km na Zachód do miasteczka Höfn (to był nasz rekord). Po drodze zatrzymujemy się na zwiedzanie Reykjaviku, ale po 2 godzinach uciekamy w dziewicze rejony wyspy. Już doga z Keflaviku do Reykjaviku była poprowadzona przez wulkanową lawę i wokoło było po horyzont czarno. Natomiast za stolicą pojawiły się pagórkowate tereny zielone z widocznymi w oddali ośnieżonymi szczytami gór i wulkanów, a od czasu do czasu gdzieś z ziemi wydobywała się para – najprawdopodobniej z gorących źródeł.
Do Höfn dotarliśmy ok. 22 i bardzo szybko okazało się, że mamy problem z tanim noclegiem (wszystko pozajmowane) – najtańszy udało się znaleźć za 118 euro za dwójkę! Ale zauważyliśmy otwarte drzwi na klatkę schodową a stamtąd do piwnicy znajdującej się na parterze, gdzie w wózkarni stał oparty o ścianę materac! Do szczęścia nic więcej nie było nam potrzebne. Kiedy wyszliśmy o 7.30 zauważyliśmy barak z szyldem „Breakfast”. Proponuję poranną kawę. Na miejscu jednak po polsku proszą nas o bileciki na śniadanie! Tłumaczę rodaczce, że my tylko szukamy porannej kawy, a ona że w takim razie proszę się częstować! Z Höfn postanawiamy pomału wracać w kierunku Reykjaviku i podziwiać krajobrazy. Pierwszy samochód, który się zatrzymał, był pełny – jechali nim Polacy, a w kolejnym były 3 osoby – Rosjanie, podwieźli nas ok. 20 km. Następnie zabrał nas ok. 70-letni pan jadący samochodem z przyczepą campingową – zawiózł nas do Selfoss (ok. 400 km) po drodze zatrzymując się przy największych atrakcjach Islandii takich jak błękitne jezioro Jökulsárlón ze spływającymi bryłami śnieżno-lodowymi, czarną plażę z głazami w Vik, czy wodospady!
A w Selfoss zatrzymujemy się na trzy noce w hotelu (bardzo dobre warunki) i stąd podróżujemy autostopem podwożeni zarówno przez miejscowych jak i turystów. Widzimy kolejne wodospady, gejzery, jaskinie oraz kąpiemy się w gorącym źródle oraz w gorącej rzece w górach k. Hveragerði. Akurat to był drugi dzień padającego non stop deszczu (do wyboru była mżawka lub ulewa), kiedy musieliśmy pójść 3 km w góry błotnistym szlakiem, aby na miejscu nad brzegiem rzeki się rozebrać i zanurzyć w cieplutkiej wodzie. Gorzej jednak było wyjść i w deszczu i wietrze się ubrać, a następnie powrócić do miasteczka, mijając po drodze parujące kałuże wody z tabliczką ostrzegającą, że temperatura dochodzi do 100ºC!
Opuszczając Selfoss kierujemy się do Parku Narodowego Þingvellir, gdzie łączą się ze sobą półkula Wschodnia i Zachodnia Świata. Tutaj również zebrał się ponad 1000 lat temu pierwszy parlament Islandii. A po południu docieramy do najwyższego wodospadu Islandii (ok. 200m). Glymur. Tutaj, po 3 dniach chmur, spotykamy słońce, które będzie nam towarzyszyło już do końca. Na noc zatrzymujemy się w hostelu w miasteczku Borgarnes, gdzie mamy zniżkę ze względu na posiadanie własnej pościeli (śpiworów)! A kolejny dzień (niedziela) zaczynamy od wizyty na basenie – ale całkowicie inny niż w Polsce. Za ok. 11 zł wchodzimy na basen bez limitu czasu, z którego mamy w cenie wejście do wanien z jacuzzi z temperaturami 36ºC, 39ºC i 42ºC oraz zjeżdżalni dla dzieci i odkrytego drugiego basenu z podgrzewaną wodą! Przedostatni dzień przeznaczamy także na ostatnią atrakcję, której dotychczas nie widzieliśmy – wulkan, a właściwie wejście do jego krateru! Fajna sprawa. A kiedy wieczorem wracaliśmy do hotelu w Keflaviku na ostatnią noc, zdarzyła się niecodzienna sytuacja. Drogówka (po raz pierwszy zobaczyliśmy policjanta na Islandii) zatrzymała podwożącego nas Hiszpana samochodem z przyczepą campingową. Okazało się, że zatrzymali nas, bo jechał za wolno – jak jest dopuszczalna prędkość 90km/h to nie można jechać wolniej niż 80-85km/h!
Ostatni dzień był przeznaczyliśmy na największą komercyjną atrakcję Islandii, Błękitną Lagunę, znajdującą się ok. 20 km od lotniska. Błękitne wody położone pomiędzy polami lawowymi ściągają miliony turystów z całego świata. Bilety przez internet kosztują od 40 euro a w kasie od 50 do 190 euro! Ale kiedy dotarliśmy okazało się, że w żadnej wersji nie możemy ich kupić! Jest to niesamowita atrakcja dla turystów z całego świata. Ostatniego dnia postanawiamy także „szarpnąć się” i pójść na obiad do miejscowej restauracji – nie było ich zbyt wiele, a za jagnięcinę (bardzo smaczny miejscowy specjał) zapłaciłem ok. 130 zł/os.!
Islandia jest jak dla nas bardzo drogim krajem, ale do tego niesamowitym. Już przed wyjazdem usłyszałem, że tam jest prawie jak na księżycu. I coś w tym jest. Zabytków praktycznie nie ma, ale krajobraz jest piorunujący. Wulkany, gejzery, wodospady, gorące źródła i rzeki, góry są wręcz rewelacyjne. Do tego bardzo uprzejmi ludzie, którzy bardzo chętnie nas zabierali a często wręcz zbaczali z drogi, aby podwieźć nas na miejsce! A przy okazji cały czas prowadzili ożywioną rozmowę z nami, abyśmy się nie nudzili. Małym minusem jest non stop wiejący wiatr i stosunkowo niskie temperatury (wynosiły od 6ºC do 14ºC). Ale każdemu polecam.