Gibraltar – Maroko

             Za Lizbona na ok. 250 km zlapalem stopa na Pd Portugalii, a nastepnie popedalowalem – najpierw na Gibraltar a pozniej do promu w Algercis. To pierwsze panstwo jest na tyle male, ze miesci sie na jednym zdjeciu i jest jakby angielskim miastem, tylko ruch prawostronny. I ty Hiszpanie mowia plynnie po angielsku, co sie znacznie rozni – odkad wjechalem z Portugalii ponownie do Hiszpanii, spotkalem przez 3 dni raptem 3 osoby- jedna to pracownik kasy biletowej w porcie, z ktorymi moglem w miare normalnie porozumiec sie po angielsku! Gatka na migi, a nawet policjant mial pretensje, ze nie znam hiszpanskiego i z tego powodu nie chcial mi pomoc!

           Maroko jest fajne, tego sie spodziewalem. Jestem zadowolony, ze chociaz na kilka godzin tam poplynalem. Diametralnie inna kultura, ale ludzie wyluzowani i bardzo serdeczni. Tylko tych z portu mozna podzielic na 2 kategorie – jedni chca wyciagnac kase, a inni na wszelkie sposoby udowodnic swoja wyzszosc/wladze, nawet jak jej nie maja. Ale tak zachowuja sie ludzie, ktorzy czuja, ze maja mozliwosc wyciagniecia pieniedzy albo mozliwosc udowodnienia swojej wyzszosci. Po powrocie do Algercis, wsiadlem do pierwszego z brzegu autobusu i pojechalem do Barcelony – ok. 1100 km w 19h i 115 euro (w tym 10 euro za rower, ktorego wg oficjalnego maila nie przewoza, ale na bilecie wydrukowali jego przewoz). Atostop nie wchodzil w gre – Hiszpanie nie biora, a pozostalych tam praktyczni nie ma. A po za tym to szkoda mi czasu na tych ignorantow. Teraz czas na Andore i 6 panstw w 2 tygodnie – nie wiem czy dam rade, ale probowac warto.

dodaj komentarz