Alpy 2015
Po powrocie z wyprawy do Maroka pojąłem stałą pracę i ograniczyły się możliwości podróżnicze. Co prawda mam wyrozumiałego szefa i zespół, ale nie można przesadzać. Ok. 2,5 tygodnia to realny czas wolnego, na jaki mogłem liczyć. Postanowiłem wykorzystać to na dokończenie ubiegłorocznej wyprawy, która uległa przerwaniu w Rzymie. A dokładnie chciałem dostać się autostopem w okolice Monte Cassino (tam walczyło dwóch moich przodków) i stamtąd przez Asyż, San Marino, Mediolan, przełęcz San Bernardino, Lichtenstein, jez. Bodeńskie, Monachium dotrzeć do Pragi. Na tydzień przed wyjazdem dowiaduję się, że Jola przyjeżdża do Polski i może jechać ze mną – tym razem nie będę sam! W okolicach Trójmiasta nie znam dobrego miejsca do stopowania z rowerem (znam w wielu miejscach, ale nie u siebie), a nic poprzez znajomych nie udało się znaleźć, więc w ostatniej chwili decydujemy się na zmianę trasy.
We wtorek 16 czerwca idę jeszcze normalnie do pracy, a wieczorem już jedziemy razem z rowerami Polskim Busem do Pragi. Ostatecznie to tam zaczęła się nasza wakacyjna przygoda. Po dniu spędzonym w fajnym mieście, ruszamy w drogę. O ile Praga urzekła nas swoim pięknem, to bardzo zniechęciła skomplikowanym wyjazdem, który zajął nam sporo czasu. Ale później było już ładnie i przyjemnie, chociaż droga prowadziła po licznych górkach. Wyjazd należał z tych niskobudżetowych, więc od początku staraliśmy się nie płacić za noclegi. Pierwszym, który przyjął nas na nocleg do swojego domu był Czech Ladislaw, nauczyciel matematyki z zawodu, a z zamiłowania koszykarz, który miał trzy szafy pucharów. Jednak wszystkich przebili Austriacy, ojciec i syn o tym samym imieniu – John. A wszystko zaczęło się od tego, że nie do końca wiedzieliśmy co robić dalej w miasteczku Grünberg po tym, jak pierwsza próba zdobycia noclegu nie powiodła się i okazało się, że najbliższy camping jest 20 km dalej. Jechaliśmy nie mrawo przed siebie, aż zauważyli nas wychodzący z domu ojciec z synem. Zapytali się, czy mogą nam pomóc. Odpowiedzieliśmy, że szukamy jakiejś podłogi. Syn przetłumaczył ojcu, a ten bez wahania zaproponował pokój gościnny. A kiedy się wykąpaliśmy, zaprosili nas do restauracji na wzgórzu, z przepięknym widokiem, na wspaniałą kolację. Niesamowicie sympatyczni panowie, którzy po porannej kawie życzyli nam udanej podróży i dziękowali za wizytę! Później mieliśmy także noclegi w garażach, oborach, na plaży czy też tarasach. Niezależnie jednak od miejsca, zagadnięci ludzie chętnie pomagali znaleźć nam darmowe i bezpieczne miejsca do spania.
Droga się tak ułożyła, że po czeskich górkach, w Austrii przyszło nam pokonać 3 przełęcze, że których najwyższa była na 1274 m.n.p.m. (9 km podjazdu o nachyleniu 1-12%). Po nich jeszcze była niewielka przełęcz we Włoszech, niedaleko miasteczka Tarvisio, a następnie wielokilometrowe, łagodne zjazdy, prawie do samej Wenecji. O ile przełęcz pokonujemy w ulewnym deszczu, to dalej towarzyszą nam już tylko upały z temperaturą przekraczającą 40°C! W takiej temperaturze przyszło nam zwiedzać niesamowitą Wenecję i zdobywać San Marino.
Z Rimini do Mediolanu jedziemy pociągiem, aby zobaczyć kolejne ładne miasto. Tam robimy sobie dzień przerwy – trzeba odpocząć przed największym wyzwaniem sportowym – zdobyciem legendarnej przełęczy San Bernardino. Przed opuszczeniem Włoch kupujemy jedzenie na 3 dni i jemy kolację nad jeziorem Como. Od tego momentu rozpoczynają się górki, po których codziennie jeździ setki rowerzystów na kolarkach. Kiedy ich zobaczyłem, zasugerowałem Joli, że chciałbym komuś „siąść na koło”! I kiedy następnego dnia byliśmy w połowie podjazdu na przełęcz, pewien Szwajcar na kolarce dogonił nas i zgodził się, abym dalej z nim pojechał. W ubiegłym roku Max przejechał ponad 3 tys. km na trasie z Londynu do Stambułu, a w tym roku w 14 dni chce przejechać ponad 4,5 tys. km z Włoch na Nordkapp. Niestety, miał pecha. Mnie energia wręcz rozpierała, chociaż mój rower ważył ok. 40 kg a jego 7 kg! Od początku narzuciłem takie tempo, że po niespełna 6 km wspólnej jazdy stwierdził, że musi odpocząć. Ostatnie kilometry pokonałem sam i dopiero po dłuższym oczekiwaniu dotarł cały blady Max. Nie miał ochoty na rozmowę. Życzył powodzenia i pojechał na dalszą część treningu.
Szwajcaria to nie tylko góry, ale przede wszystkim wspaniałe krajobrazy. To jedno z najbardziej malowniczych państw, które widziałem w swoim życiu. Chociaż drogie, ale warto zobaczyć. A pod koniec wakacyjnej przygody mieliśmy bardzo ciekawy dzień – obudziliśmy się w Szwajcarii, śniadanie było w Lichtensteinie, obiad w Szwajcarii, popołudnie nad jeziorem bodeńskim w Austrii, a kolacja i nocleg w Wangen w Bawarii. Jak się później dowiedzieliśmy, tutaj ludzie są mieszkańcami swojego regionu, a od Niemców to co najwyżej się wyzywają jak sobie popiją! Jednak mi Bawaria i jej mieszkańcy kojarzą się poprzez ciągłe klaksony wyganiające nas z drogi, nawet jak nie było ścieżek przy lokalnych drogach! W Monachium niesamowite wrażenie zrobił na mnie Ratusz. Z centrum udajemy się jeszcze na stadion Bayernu, obok którego idzie autostrada na północ. Ale dostać się na jakiś parking obok niej to nie lada wyzwanie, bo nawet jak spotykaliśmy ludzi mówiących po niemiecku, to nie wiedzieli lub nie chcieli powiedzieć, gdzie dokładnie jest takie miejsce. Ale ostatecznie udało się nam dojrzeć przez pola i jakiś rowerzysta pokazał rolniczą drogę dojazdową. Na koniec wystarczyło przerzucić rower przez dwa płoty, aby spotkać Darka. Ten podwiózł nas na większy parking ze stacją benzynową, gdzie zaopiekowała się nami spora grupa rodaków. Po nocy spędzonej na wygodnym łóżku TIRa Śruby z Poznania, Mateusz swoim busem zabiera nas przez Berlin do stolicy Wielkopolski. A stamtąd, no cóż, upchanym po brzegi i piętrowo rzuconych rowerach TLK, wracamy do szarej rzeczywistości w sobotni poranek.
Wakacyjna przygoda trwała raptem 18 dni, ale były to dni przygody, wspaniałych krajobrazów i niezwykłych ludzi. Wspólnie przejechaliśmy ponad 1700 km po wielu górach i kilku przełęczach. Po 27 km wspinaczki udało się wspiąć na przełęcz San Bernardino na wysokości 2066 m.n.p.m., chociaż momentami było bardzo trudno. Ale wspaniałe krajobrazy i ludzie, których spotykaliśmy każdego dnia, wynagradzali nam każdy trud. Dlatego już przygotowuję kolejne wyjazdy i to nie tylko rowerowe.