21.08.2008r. – 136. dzień wyprawy
Pierwszy dzien od dawna, kiedy moglem sobie pospac. Niestety, obudzilem sie o 7.30. Do poludnia wlasciwie tylko czytalem gazete, ktora otrzymalem jeszcze w Ambasadzie w Pekinie oraz troche porozmawialem sobie ze studentami Harbinskiego Uniwersytetu. Oni zaproponowali, ze pomoga mi przy odbiorze roweru.
Po przyjezdzie pociagu do Harbin o 14.45 udalismy sie do miejsca odbioru bagazu, ale roweru nie bylo, a studenci nie potrafili wyjasnic, kiedy moze byc. Na szczescie pojawil sie chlopak, ktory jak na chinczyka wyzroznial sie duza zaradnoscia.
Wiedzac jeszcze z Pekinu, ze rower moze byc do odbioru 2 godz. po przyjezdzie, poprosilem go o pomoc w uzyskaniu informacji dotyczacych pociagu do Suifenhe. Jak je wszystkie zdobyl to i rower juz byl gotowy do odbioru. Bilet siedzacy na nocny pociag (21.26 – 6.50) kupilem bez problemu za 76Y. Ale nadanie roweru to to juz dramat.
Poinformowano mnie, ze dotrze on na miejsce dwa dni po mnie! Zaczela sie dyskusja i prośby, juz chcialem isc na dworzec autobusowy. Jednak chlopak byl na tyle zaradny i kumaty, ze potrafil z Paniami wynegocjowac, aby rower wyslaly tym samym pociagiem, ktorym ja jade do Suifenhe. Jednak roweru nie zwazyli tylko wpisali wage 25 kg (taka sama waga byla na metkach z Pekinu, tez nie wazyli) i skasowali 55Y.
Mialem 4 godz. do odjazdu pociagu. Zjadlem, a nastepnie postanowilem udac sie do dworcowej poczekalni. Tu okazalo sie, ze jest segregacja. O salach VIP wiedzialem, ale z kolejnej rowniez mnie pogonili, bo mialem zbyt tani billet. W nastepnej z tego powodu chcieli ode mnie 10Y. Dopiero w czwartej (standard lepszy od polskich poczekalni) moglem spokojnie posiedziec. Tu okazalo sie, ze moj aparat fotograficzny sie zepsul.
Na 20 min. przed odjazdem pociagu zostalem wpuszczony na peron (jest to jednoznaczne z mozliwoscia zajecia miejsca w pociagu). Postanowilem jednak zamienic swoje miejsce siedzace na lezace (nie moglem tego zrobic w kasie biletowej!). Poczatkowo mialo to kosztowac 140Y, ale po chwili okazalo sie (kiedy stwierdzilem, ze nie stac mnie na taki wydatek), ze tylko 68Y.
Jednak numeracja wagonow byla na tyle niezrozumiala, ze zamiast do plackarty trafilem do kupe. Tam prowadnik poprosil rosjanke mowiaca po chinsku, aby mi wyjasnila, gdzie jest moj wagon. Tak poznalem Tatiane. Bala sie sama jechac w przedziale, wiec namawiala prowadnika, abym mogl zostac. Ten zgodzil sie tylko na kilka minut rozmowy. To wystarczylo, abym dowiedzial sie, ze jej pradziadkowie pochodza z Polski. Podobno tez wzbudzam zaufanie! Umowilismy sie rano, ze rano spotkamy sie na peronie (chcielismy razem jechac dalej do Usurijska w Rosji) i wymienilismy sie numerami telefonow.