I ponownie w domu

 

Trochę smutno skończyła się moja pielgrzymkowo-turystyczna przygoda. Na rzymskich dziurach poszły szprychy od strony kasety, a co gorsze pękła felga. To już zużycie materiału – 20 tys. km na jednym kole. Szkoda pieniędzy na naprawę (sama wymiana szprych to wydatek ok. 20-25 euro a to tylko na chwilę). Postanawiam wrócić autokarem tym bardziej, że czuwająca nad logistyką Jola Najda znajduje na poczekaniu w necie bilet za 59 euro prawie pod dom! Polka prowadząca w Rzymie biuro podróży sprzedaje mi jednak bilet do Tczewa na autobus Sindbadu, ale stamtąd mogę już pociągiem osobowym także dotrzeć do domu (u niej bilet do Tczewa był za 59 euro, a do Malborka za 99 euro – ten sam przewoźnik, ten sam autobus!). Na nim w uwagach zapisuje, że jadę z rowerem (miała być za niego drobna, bliżej nie określona, opłata u kierowcy), który 6 km na dworzec autobusowy popchałem.

Na dworcu autobusowym byłem chwilę przed przyjazdem autokaru, aby kierowcy od razu mogli mnie odesłać do właściwego luku bagażowego, przed którym zdjąłem koła i sam wg ich zaleceń umieściłem go w sposób nie utrudniający przewozu bagażu innych pasażerów. Podczas podróży trochę rozmawiałem z obsługą autokaru – bardzo sympatyczna. Niestety, wszystko się zmieniło na przesiadce w Weronie. Na mój widok jeden z kierowców od razu zaczął wołać, że ja nie jadę. Nie interesowało go, dlaczego się w tym miejscu znalazłem, że na bilecie mam wpisany rower. I ku zdziwieniu innych pasażerów, którzy również podeszli z bagażem, kierowcy zaczęli dość donośnym głosem mówić, jaki do jestem chamski i niekulturalny, pchając się z rowerem do autokaru (na szczęście nie był on w 100% wypełniony)! Chyba tylko podejście kierowców z pierwszego autokaru spowodowało, że kierowcy się uciszyli i otworzyli tył, gdzie jeden z pasażerów zostawił swój sporych rozmiarów obraz a ja rower – oczywiście nikt go nie dotknął i nie pomógł przy pakowaniu, ale na to byłem przygotowany, zresztą bez kół jest bardzo lekki. Natomiast za karę dużą sakwę rowerową kazano mi wziąć pod nogi zamiast do luku obok roweru! Jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas jazdy podeszła pilotka i powiedziała mi, że za przewóz roweru mam zapłacić 25 euro (ew. 100 zł), czyli ponad 40% wartości mojego biletu (zwyczajowo do tej pory w całej Europie płaciłem ok. 10 – 15%). Wiedząc, że i tak nie mam wyboru, postanowiłem poczekać na przerwę, na której kierowcy będą mieli wolną chwilę i na spokojnie zapytać się o uzasadnienie. Nie doczekałem się (pilotka naciskała jakbym mógł uciec) i jeszcze przed granicą włosko-austriacką w trakcie jazdy podszedłem i grzecznie zapytałem się, dlaczego jest taka wysoka (tak jak pisałem wcześniej, na to że opłata się należy byłem przygotowany). No i ponownie usłyszałem, jaki to jestem chamski i bezczelny, że w ogóle pomyślałem jechać z rowerem autobusem Sindbadu (a przecież to ich pośrednik wskazał Sindbad jako firmę, która zabiera z rowerami). Że to oni wyświadczają mi przysługę (z tym się zgadzam), że niemalże na kolanach ich błagałem, aby mnie zabrali, a teraz śmiem dyskutować o czymkolwiek. Rozmowę najlepiej chyba podsumowuje stwierdzenie jednego z kierowców: „Tak to jest z Polakami. Wyjadą na jakiś czas za granicę, trochę się dorobią i myślą, że wszystko im wolno! Albo płacisz albo wysadzam rower na najbliższym postoju w Bolzano!” Zapłaciłem, ale po takiej obsłudze niesmak pozostał – przymusowo wracam po ponad 6 tyg. do kraju i od rodaków czeka mnie takie przyjęcie. Ani nie uzasadniono dlaczego taka wysoka kwota (za nadbagaż jest 1 euro za kg a rower z dodatkowymi elementami nie waży nawet 15kg – zresztą nikt z obsługi przez całą podróż go nie dotknął, a dodatkowo był z odczepionymi kołami aby łatwiej było go umieścić w bagażu), a i sposób rozmowy pozostawiał wiele do życzenia, tym bardziej, że wypowiadane słowa słyszało wielu pasażerów i ze zdziwieniem kręcili głowami, jak kierowcy firmy Sindbad traktują pasażerów. O dziwo na przesiadce w Świecku, kierowcy z drugiego autokaru zachowywali się tak, jakby byli na mnie obrażeni. Nie było natomiast problemu z obsługą trzeciego autokaru. Kiedy podszedłem do kierowców z informacją, że mam rower to tylko poprosili, abym go przyniósł i chwilę poczekał, ponieważ chcą zobaczyć, ile mają bagażu i jak najlepiej go ułożyć. Było go dużo (praktycznie pełny autobus), ale wszystko tak ułożono, że bez problemu rower się zmieścił i nikomu nie przeszkadzał. Pokazali, jak wygląda profesjonalna obsługa pasażera.

                Wysłałem maila z informacją do Sindbadu z myślą, że zechcą się ustosunkować do mojej relacji, ale dostałem tylko:  Dzień dobry. W załączniku przesyłamy informację dotyczącą sposobu składania reklamacji. Dział Controllingu i Reklamacji. Sindbad Sp. z o.o.Nikt nie podpisał się i oczekują przesłania reklamacji listem poleconym. Wydaje mi się, że jeżeli firma się szanuje, to powinna sama chcieć wyjaśnić sprawę a nie oczekiwać dodatkowej dokumentacji. A dla mnie to strata czasu tym bardziej, że znając życie to wg nich ja będę wszystkiemu winny.

 

            Szkoda jednak, że wyprawa tak szybko się skończyła tym bardziej, że od Barcelony jechało się rewelacyjnie lekko nawet na 10-12% podjazdach ciągnących się po kilkanaście km! Kiedy ją wymyśliłem, miała trwać ok. 8 – 9 tygodni, a skończyła się po 46 dniach. Nie zdążyłem dotrzeć na Monte Cassino, do San Marino, Szwajcarii i Lichtensteinu, a w Maroko byłem raptem kilka godzin. Ale może tak miało być, może mam jeszcze wrócić do Rzymu i dokończyć to czego nie udało się obecnie. Jednak na razie idę do pracy – będzie to dobry czas na regenerację. A na rowerze przejechałem 4478 km, a drugie tyle autostopem i autobusami.

 

dodaj komentarz