Algieria, Tunezja i Kair podczas Ramadanu
Nawet nie pamiętam jak się narodził pomysł wyjazdu. Zapewne zaczęło się od przewodnika po Tunezji i co można byłoby zobaczyć oprócz. I tak wypadło na Algierię, która na forach internetowch jest bardzo dobrze oceniana (i w 100% pod tym się podpisuję). Ale pojawiły się trudności formalne – o ile do Tunezji można wjechać na paszport to do Algierii potrzebna jest wiza a do niej zaproszenie, która można zdobyć na dwa sposoby – wykupić wycieczkę w tamtejszym biurze podróży lub miejscowa osoba (spełniająca określone warunki) przyśle nam zaproszenie. Ponieważ nikogo tam nie znam, zacząłem od biur podróży – niestety średnio chcieli ok. 200 euro za dzień (w przypadku dwóch osób cena znacznie spada, wszystko opłacone ale raptem 2-3 pkt w programie i czas wolny w hotelu). Ponieważ na forach ludzie pisali, że ceny w Algierii są śmiesznie niskie, postanowiłem poszukać kogoś na miejscu, kto mi pomoże. Udało się bardzo szybko. Khalil (https://couchsurfing.com/khalilachoub) w kilka dni zorganizował urzędowe zaproszenie ale 3,5 tygodnia szedł list polecony do Polski. Na szczęście w Konsulacie formalności zamiast urzędowych 14 dni zajęły 2 i wówczas dopiero kupiłem bilet na lot z Gdańska do Algieru Lufthansą z przesiadką we Frankfurcie za 670 zł. Granicę algiersko-tunezyjską zamierzam przekroczyć lądem a powrót dzięki promocji w Air Tunis zaplanowałem przez Kair – lot tam kosztował 665 zł a z Kairu do Warszawy Wizzair, z przesiadką w Budapeszcie był za 783 zł. Wisa online do Egiptu kosztowała 25 dolarów.
Na 3,5 doby przed wylotem dostaję SMS od Lufthansy, że z powodu strajku moje loty zostały odwołane. W związku z tym szybko szukam (i nie tylko ja) alternatywy. Udaje się kupić bilet w Air France za 1049 zł. Tyle tylko, że zamiast jednej przesiadki mam dwie, a lot wydłuża się z 5 do 18,5 godziny i wylatuję 12 godzin wcześniej! To spowodowało, że w czwartkowy poranek już z plecakiem jadę do pracy, skąd na koniec dnia udaję się na lotnisko. Lot do Amsterdamu krótki ale 11-godzinny pobyt na nieogrzewanym w nocy lotnisku nie będę miło wspominał. O poranku lot do Paryża a stamtąd do Algieru. Na szczęście bez komplikacji a dzięki info z netu wiem, jak rozmawiać z taksówkarzami. Od razu negocjuję 30 km trasę przez wizytę w Bazylice Notre Dame d’Afrique na Port Said Square, gdzie można po dobrym kursie u cinkciarzy wymienić walutę – za całość płacę 15 euro a myślę, że udałoby się chyba zejść nawet do 10. Taksówkarz od razu namawia mnie na wymianę kasy ale kręci z kursem. Zgadza się na mój kurs po 224 dinary za euro, który mam od Khalila. Wymieniam 100 euro a kolejne 100 wymieniam po 225 dinarów za euro u cinkciarza, który zaprowadził mnie salonu komórkowego, gdzie za kartę Mobilis zapłaciłem 1500 dinarów jego kasą (miałem pewność, że nie trefna). Po wyjściu wymieniłem jeszcze 100 euro na 23000 dinarów. Pozostało zakwaterowanie – w Casbah (Starówka) w hotelu polecanym w necie chcieli 50 euro za dwójkę. Dużo, ale zagadnięty miejscowy zaprowadził mnie 100 m dalej, gdzie dwójka kosztowała 2000 dinarów! Standard pokoju kiepski, ale załatwiony od ręki, pozwolił mi od razu ruszyć na zwiedzanie miasta.
A miasto bardzo ładne – na zboczu góry nad Morzem Śródziemnym z francuską architekturą kolonialną. Do tego Plac Męczenników (Place of the Martyrs – uważany za Centrum miasta), Pałac Dar Aziza (XVI wiek), Meczet Ketchaoua (zbudowany przez Turków w XVII wieku), Cytadela i Plac Emira Abdelkadera. Miasto bardzo ładne ale wymaga wiele nakładu aby je zachować (w wielu miejscach domy rozpadają się). Na koniec idę do baru coś zjeść – ryż z warzywami i puszką coli za 270 dinarów.
Następnego poranka udaję się do Oranu na Zachodzie Algierii – również miasta z francuską architekturą kolonialną. Nie udaje mi się zamówić przez aplikację Yassir taksówki do Fortu Santa Cruz, więc idę pieszo. Po drodze zatrzymuję się na dużą bułkę z frytkami i mięsem oraz colą za 400 dinarów. Zachodzę także Cathédrale de Sacré Coeur zbudowanej przez Francuzów w 1913 roku. Po odzyskaniu niepodległości przekształcona w bibliotekę! Kiedy dochodzę do najpopularniejszej atrakcji turystycznej Oranu – Fortu Santa Cruz – właśnie go zamykają – pół godziny wcześniej! Ale widoki z góry zapierają dech w piersiach! Obok jest bardzo ładny kościółek. Kontrolująca tam policja organizuje mi darmowy transport do Pałacu Beya i XIV-wieczny Fortu Merinid Sultan Abou Hassan. Stamtąd przez Place d’Armers kieruję się na bazar uliczny – Marche de la Bastille. Zabytków jest wiele i generalnie miasto jest bardzo ładne. O 21-ej mam nocny pociąg do Bechar. Obok mnie siedzi Zaki, muzyk z Gór Atlasu, bardzo sympatyczny człowiek, (jak wszyscy napotkani Algierczycy). Dużo rozmawiamy aż zasypiam a on gdzieś po drodze wysiada.
Do Bechar pociąg dociera z półtora godzinnym opóźnieniem. Taksówką za 120 dinarów jadę na dworzec autobusowy a dalej busikiem za 150 dinarów do Taghit. Stąd za 1500 dinarów taksówkarz wiezie mnie w góry za miastem, abym mógł zobaczyć rysunki skalne sprzed 2-3 tys. lat. Po powrocie do miasteczka zachodzę do Ksaru (ufortyfikowana osada) ale jest praktycznie opuszczony i nie zachęca do dłuższego pobytu. Dalej autostopem udaje mi się przemieścić do Beni Abbas, gdzie jest kaplica Charlesa De Foucaulda, francuskiego misjonarza, który przez wiele lat żył wśród Tuaregów na Saharze w Algierii. Stąd udaje mi się jeszcze przejechać 50 km do El Outa i utknąłem. Teoretycznie miał być autobus do Timimoun o 19.30, później słyszę że o 23. Ale nic się nie pojawia. A pełno policji, która już mnie wylegitymowała i nie pozwoli mi koczować na przystanku do rana (w miasteczku nie było hotelu). Jeden z miejscowych sugeruje mi abym jechał do Adrar, skąd rankiem mógłbym coś złapać do Timimoun. Poprzez translatora komunikuję się z rodziną, która również utknęła – oni również sugerują Adrar. Po północy pojawia się autobus, w którym od razu zasypiam.
W Adrar zastaje mnie Ramadan. Miejscowy, który tak jak ja jedzie do Timimoun, każe mi jeść zanim wyruszymy w dalszą drogę (za nim będzie widno). Za 500 dinarów zbiorową taksówką docieram do Timimoun i od razu dogaduję się z taksówkarzem – za 4000 dinarów zawiezie mnie do dwóch ksarów. Jadąc przez miasto żałuję, że nie zostaję tutaj dłużej – piękna, czerwona zabudowa. Zaczynamy od czerwony Ksar Ighzer z IX wieku (w okolicy jest ich wiele ale prawie wszystkie są opuszczone i zniszczone). W murach Ksar Ighzer do dziś żyją ludzie, głównie czarni potomkowie niewolników. Na dole znajdują się domy a górna część to opuszczona ruina. Drugi to Ksar Aghlada gdzie była gmina żydowska, a w jej murach znajduje się dawna synagoga.
Z Timimoun od razu mam autobus do Ghardaia, gdzie na obrzeżach starówki znajduję hotel – 1200 dinarów za pokój. Po prysznicu wychodzę na ulicę – jest już po wieczornym, uroczystym posiłku (wówczas ruch zamiera na 15-20 minut) ale bez problemu dostaję pieczonego kurczaka z frytkami i jajkiem, no i oczywiście bagietką. W hotelu pomagają mi znaleźć przewodnika na kolejny dzień po regionie doliny M’Zab, która jest wpisana na listę UNESCO. Za pokazanie 5 miejsc w ok. 4 godziny mam zapłacić 6000 dinarów.
Idee (Tel./WhatsApp +213 667 30 68 06) okazał się być nie tylko taksówkarzem ale i super przewodnikiem. Zaczynamy od zwiedzania Ksaru Ghardaia (w tym starego bazaru Taghardait i meczetu) – bardzo fajne miejsce. Później udajemy się do Ksaru Bounoura z fajną wieżą Boulila i do ekologicznej osady Tafilalt. Następnie Ksar El Atteuf i Mauzoleum Sheikh Ami Brahim. Kończymy wizytą w Ksarz At Izjan w Beni Izghen, gdzie wręcz nie możliwością było robienie zdjęć – wszędzie przechodziły kobiety (tutaj bardzo szczelnie zakryte, często wręcz szły na „jedno” oko) a ich nie wolno fotografować. Zwiedzanie się znacznie przedłużyło ale nikomu nie spieszyło się. Bardzo mi się spodobała okolica i umawiam się na kolejny dzień z Idee – tym razem pojedziemy dalej, na Saharę. Za 8500 dinarów jedziemy na 6 godzin 60 km w głąb pustyni i tam mam możliwość godzinnej przejażdżki na wielbłądzie a następnie z miejscowym jeździmy quadami po Saharze.
Kolejny mój cel, balkony Rhoufi, jest kilkaset kilometrów na północ i docieram tam po prawie całym dniu jazdy. Na miejscu mam raptem godzinę, aby zobaczyć balkony Rhoufi (Ghoufi), położone na zboczu kanionu rzeki, do którego prowadzą schody wykute w skale. Są to ruiny malowniczej wioski berberyjskiej, zamieszkiwanej niegdyś przez prymitywny lud Troglodytów. Wychodzę jako ostatni i straganiarz proponuje mi nocleg w jego stoisku. Na szczęście w wiosce jest hotel – słaby ale za 500 dinarów z ogrzewanym pokojem (tutaj są chłodne noce).
Piątek zastał mnie na prowincji a u muzułmanów to dzień wolny (podobnie sobota). Praktycznie nie ma komunikacji. Ledwie udaje mi się wyjechać autobusem ze wsi do pierwszego miasteczka. Kolejne 85 km do Timgad jadę taksówką za 1500 dinarów. Na miejscu jestem po 10-ej i przez kolejną godzinę jestem jedynym zwiedzającym (bilet 250 dinarów) zespół ruin wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Spaceruję po rozległych ruinach miasta z bardzo dobrze zachowanymi pozostałościami amfiteatru, bazaru, łaźni, kolumn, domów, a nawet głównej ulicy z torami kołowymi!
Stamtąd płatnym autostopem docieram do Batiny – tutaj są dwa dworce autobusowe ale dzisiaj mogę jechać tylko do Konstantyny. A ja chcę najpierw do Djemila. Więc po negocjacjach mam taksówkę za 3500 i ponad dwie godziny jazdy, aby ponownie móc zobaczyć ruiny starożytnego rzymskiego miasta (ale tym razem w górach), które są najlepiej zachowanym kompleksem tego typu i wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Stąd pracownik muzeum za 800 dinarów zawozi mnie do miasteczka Al-Ulma. Tutaj jednak nie mam nic do Konstantyny. Taksówkarze sugerują, abym pojechał 20 km na zachód do Satif a stamtąd ponad 100 km na wschód do Konstantyny. Waham się ale zauważam na mapie dworzec kolejowy a pociągi jeżdżą także w dni wolne. Jadę. Ledwo wysiadam w Satif i jestem zaproszony na darmowy posiłek z okazji Ramadanu – byli wszyscy którzy w tym czasie pojawili się na dworcu autobusowym! Bardzo smaczny posiłek, szczególnie zupa szorba. A po niej organizatorzy wsadzają mnie do zbiorowej taksówki, która zawozi mnie do Kanstantyny, gdzie na dwie noce zatrzymuję się w hotelu poleconym przez Khalila.
Cały dzień spędzam w Konstantynie – bardzo piękne miasto mostów i spektakularnych widoków wąwozu rzeki Rhumel. Zwiedzam miasto-fortecę ulokowane nad skalnymi przepaściami rzecznego przełomu, do którego można dostać się tylko mostem. Zwiedzam meczet Emir Abdelkader, który może pomieścić 20.000 wiernych oraz malowniczy pałac Ahmeda Beja, byłą rezydencję lokalnego władcy i Pomnik Zwycięstwa w I wojnie światowej. Po południu mam okazję osobiście poznać Khalila – bardzo sympatyczny i inteligentny człowiek. A wieczorem zostałem przypadkiem zaproszony na sąsiedzki posiłek z okazji Ramadanu – zresztą w Algierii po zmroku wielokrotnie mnie się pytano czy jadłem, czy chcę coś zjeść. I jak przystało na kraj arabski – na deser są słodkości i małe, mocne kawy.
Jeszcze przed świtem ruszam taksówką zbiorową do Tebessy a stamtąd kolejną na przejście graniczne w Bou Chebka. Jestem tam kwadrans po 10-ej i w 15 minut część algierską mam załatwioną. Idę na stronę tunezyjską, gdzie zastaję tłum przepychających się ludzi i jednego pogranicznika. Po jakimś czasie udaje mi się dopchnąć i wręczyć paszport – mina przyjmującego pogranicznika mówiła sama za siebie. Od razu poszedł z paszportem na zaplecze i po chwili wrócił bez niego – ale pokazał Ok. Po 3 godzinach wyszedł jakiś pogranicznik z zaplecza i zadał kilka pytań o podróż, kasę i rezerwację w hotelu. Dwie godziny później kolejny przyszedł i zadał podobne pytania. Po prawie 8 godzinach kolejna zmiana informuje mnie, że nie zostałem wpuszczony bo nie mam rezerwacji w hotelu w wersji papierowej i jeden pogranicznik odprowadza mnie na stronę algierską. Nie dociera do nich, że nie mam możliwości powrotu ponieważ moja wiza była jednokrotnego wjazdu! Idę do Algierczyków z duszą na ramieniu a tam pełna wola zrozumienia! Co prawda tracę sporo czasu z powodu przerwy na posiłek ale później się mną zajęli. Jeden prowadzi mnie do restauracji na kawę (głupio było mi ich objadać) a następnie na zapleczu poznaję Badreddine, który ma już przygotowane pismo dla Tunezyjczyków, wyjaśniające dlaczego nie mogą mnie wpuścić na swoją stronę i je im wysyła. W telefonie robię rezerwację w hotelu na kolejny dzień i ją u nich drukuję a Badreddine osobiście odprowadza mnie do tunezyjskiego punku kontrolnego i dopytuje się, czy teraz będzie wszystko Ok. Tym razem już tylko godzinę czekałem na informację, że „jest zgoda centrali na wjazd”. U cinkciarza wymieniam pozostałe 5000 dinarów algierskich na 70 dinarów tunezyjskich oraz 100 euro na 310 dinarów tunezyjskich. Pogranicznik organizuje mi o 22.45 autostop ok. 30 km do hotelu w Thelépte, gdzie pokój mam za 76 dinarów. To był mój rekord na granicy – do tej pory było 6 a teraz ponad 12 godzin!
Straciłem cały dzień na granicę, więc jadę o świcie z dwiema przesiadkami do Tozeur, które słynie z palm i wyjątkowej architektury wykorzystującej tradycyjną, wypalaną, żółtą cegłę do budowy. Ciekawe miejsce i czas szybko mija. Na koniec kupuję na bazarze trochę owoców i wychodzę na obrzeża miasteczka, gdzie od razu mam autostop na groblę słonego jeziora Chott el Jerid, (największe solnisko w Tunezji). Niestety jezioro bardzo wysycha i obecnie tylko w oddali widziałem ślady wody. Nie przeszkodziło mi to w zatrzymaniu się i na pustyni za krzakiem zrobiłem sobie małą przerwę. Następnie udaje mi się zatrzymać samochód do Douz, które jest uważane za „bramę do Sahary”. Dopiero pod koniec drogi kierowca mi mówi, że z Douz do Tamezret nic nie jeździ a sama droga jest mało uczęszczana. Ale optymistycznie o 15-ej wychodzę z miasteczka i próbuję coś zatrzymać – tylko, że faktycznie nic nie jedzie. Godzina na słońcu na pustkowiu w zupełności pozbawia mnie ochoty na dalsze stopowanie. Akurat nawinął się taksówkarz, który za 85 km ostatecznie wziął 100 dinarów. W Tamezret jest muzeum, które prezentuje historię, język i kulturę Berberów – niestety dotarłem na jego zamknięcie (z względu na Ramadan wszystko zamyka się wcześniej). W kawiarni Cafe Ben Jemaa, jest punkt widokowy na dachu, skąd jest widok na pobliskie berberyjskie wioski. Od razu mam autostop do Matmata aż pod drzwi hotelu Touring Club Marhala Matmata. Nocleg z kolacją i śniadaniem za 32 euro w stylu podziemnych domów troglodytów – trochę jak u Flinstonów drzwi dopychane i zamykane na kołek! Zostawiam rzeczy i pozostałą godzinę do zmroku spędzam we wsi, w której miejscowi od wieków mieszkają w podziemnych domach troglodytów (kilka rodzin tak nadal mieszka). Udaje mi się także dotrzeć do miejsca kręcenia wnętrza domu Luke’a Skywalkera z Gwiezdnych Wojen. W hotelu chcą mi zorganizować wycieczkę na południe, abym mógł zobaczyć oazę Ksar Ghilane i popływać w naturalnym gorącym źródle oraz Ksar Ouled Soltane – ufortyfikowany spichlerz berberyjski – ale za ok. 5-6 godzin i 180 km drogi chcą 160 euro – zdecydowanie za dużo. Postanawiam poszukać czegoś tańszego na Djerbie.
O świcie ruszam na dalsze zwiedzanie wioski Matmata i okolic – naprawdę robi wrażenie. Na koniec pobytu odwiedzam Muzeum Troglodytów – miejsce warte obejrzenia. Autostop najkrótszą drogą nie udaje mi się, ale okrężną drogą do najbliższego miasteczka idzie super. Następnie mam busika i przed 15 jestem na Djerbie w Houmet Souk. Wycieczki na południe nie udaje mi się znaleźć a na moich oczach zamknięto wejście do Gazi Mustapha Tower. Marina była zaniedbana ale obok stał nowy amfiteatr. Jest poza sezonem więc wyspa wyglądała na opuszczoną. Nic dla mnie i następnego dnia o świcie dokonuję długiego transferu busikiem na północ do Safakis, gdzie jest pięknie zachowana medyna otoczona murami. Ale jednym z najciekawszych miejsc, w którym byłem podczas podróży to było Rzymskie Koloseum w El-Jem, które jest jednym z najlepiej zachowanych na świecie. Zostało zbudowane ok 230 r. n.e. i podobno mogło pomieścić do 45 000 widzów. Niesamowite miejsce!
Stamtąd jadę do małego miasteczka Monastyr nad Morzem Śródziemnym, które ma pięknie zachowaną medynę otoczoną murami, klasztor o wyglądzie twierdzy (Ribat) oraz fajną plażę!
Dalsza droga prowadzi przez Kairouan, czwarte (po Jerozolimie, Medynie i Mekce) najświętrze miasto islamu. Spacerując krętymi uliczkami starożytnej medyny mija się wiele meczetów (w tym Wielki Meczet Okba Ibn Nafaa z 670 roku) oraz starych pałacy, domów handlowych i miejsc produkcji dywanów i tkanin. Interesujące miejsce. Stąd jadę do Sousse, kolejnego miasta nad Morzem Śródziemnym. Tutaj nocuję i mam sporo czasu na zwiedzanie, które zaczynam od wejścia do La Grande Mosquée de Sousse, który jest tylko dla „wierzących” ale mną się nikt specjalnie nie przejął! Obok znajduje się Ribat (klasztor muzułmański w formie twierdzy) z VIII wieku, z którego wieży jest doskonała panorama! Dużo chodzę po kasbie, która prawie w całości stanowi jeden, wielki bazar. Ma swój klimat. Dzień tradycyjnie kończę kawą i degustacją tutejszych słodkości.
Kolejny dzień zaczynam również od spaceru po Soussie i dopiero w południe jadę do Tunisu. Znajduję nocleg na terenie Starówki i idę na zwiedzanie historycznej medyny w Tunisie, która od 1979 roku znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Spaceruję wąskimi uliczkami i alejkami mijając kolejne stragany wśród zaczepek ich właścicieli. Wchodzę do meczetu Zitouna i Mauzoleum Sidi Mehrez, mijam okazałe budynki rządowe, docieram przed Katedrę Saint Vincent de Paul i Tunis Clock Tower. Po zachodzie słońca idę do lokalnej restauracji, gdzie siedząc z miejscowymi przy stole dostaję za 18,5 dinara zupę szorbę, zapiekankę oraz smażoną rybę z frytkami i surówką! Na noclegu gospodarz przy pomocy turystki z Wenecji przygrywa na gitarze stare piosenki francuskie i włoskie – bardzo pasowało to wystroju hostelu.
Ostatni dzień pobytu w Tunezji zaczynam od zwiedzania stanowiska archeologicznego w Kartaginie (przedmieścia Tunisu), niegdyś największego państwa w Afryce, założonego przez Fenicjan ok. 814 r. p.n. e. Zwiedzanie pozostałości zaczynam od Quarter Punique de Byrsa (tutaj można kupić wspólny bilet na wszystko za 12,5 dinara) i Katedry św. Ludwika, a następnie idę zobaczyć Amfiteatr, Teatr Antyczny, Villas Romanies, Bathis of Antonius (kompleks Term Antoninusa pochodzących z II-III w. p.n. e) Muzeum Paleochrefien, Quarter Magon i Tophet de Salambo (mieściły się świątynie kartagińskich bóstw i odkryto 20 tys. urn z prochami dzieci, które najpewniej składano w ofierze). Zwiedzanie kończę w porcie punickim. Po 4 godzinach docieram na przystanek TGM, skąd pociągiem docieram do Sidi Bou Said. Bardzo ładna wioska nad Morzem Śródziemnym z białymi domami i błękitnymi dachami. Pięknie brukowane uliczki i spektakularne widoki na morze. Dzień kończę w promieniach słonecznych w Tunisie, a po zachodzie słońca udaję się do Katedry Saint Vincent de Paul na mszę św. (a przy okazji mogę zobaczyć wspaniałą świątynię od wewnątrz). Po nabożeństwie rybka w tej samej restauracji i taksówką za 15 dinarów udaję się na lotnisko. Wszystko idzie sprawnie tylko reszty dinarów tunezyjskich nie mogę wymienić – należy do tego posiadać dowód zakupu (wymiany) dinarów i zrobić do w banku wymiany – mój na lotnisku był ale nieczynny!
Na lotnisku w Kairze wszystko idzie bardzo sprawnie (warto mieć e-visę, jedynie na bagaż przyszło dłużej czekać) a po wyjściu osacza mnie chmura taksówkarzy ale z mojego hotelu nie ma nikogo. Ale stojący policjant bierze telefon i dzwoni do hotelu – chwilę później już jestem w drodze. 15 km o 3-iej w nocy poszło szybko. Za dwie noce w Centrum ze śniadaniem i taksówką z lotniska płacę 45 euro a 20 euro wymieniają mi na 1000 funtów egipskich. Rano zaspałem i dopiero po 11-ej opuszczam hotel. Za namową recepcjonistki biorę za 150 funtów taksówkę pod piramidy w Gizie, gdzie za bilet wstępu na teren piramid i jedno wejście do środka piramidy płacę 1440 funtów (126 zł). Kiedy jadłem śniadanie na dachu hotelu słońce świeciło niemiłosiernie a przed piramidami było zachmurzone niebo i spadały pojedyncze krople deszczu. Dopiero jak wychodziłem rozpogodziło się, ale i tak warto było wejść – imponujące miejsce!
Stamtąd już busikiem za 12 funtów docieram do Centrum Gizy skąd mam kwadrans spaceru na most nad Nilem – tym samym cel wizyty w Kairze został osiągnięty! Wypijam kawę podziwiając rzekę i ruszam do dzielnicy koptyjskiej – w jednym miejscu jest 7 kościołów obrządku wschodniego, synagoga, cmentarz i muzeum koptyjskie. Jest 16-sta, wszystko powinno być od godziny otwarte a ja jeszcze prawie wszędzie mogę wejść. Imponujące miejsce, szczególnie wrażenie robi Podwieszany Kościół. 5 km do hotelu wracam pieszo na skróty, które w połowie prowadzą przez slumsy – niesamowite miejsce, gdzie można każdego spotkać i wszystko może się wydarzyć! Towarzyszył mi dreszczyk emocji!
Drugi i ostatni dzień pobytu w Kairze zaczynam od wizyty w Muzeum Egispskim (tutaj najlepiej wchodzić tuż po otwarciu). Niesamowite miejsce, niezliczona ilość eksponatów, w tym mumie. Kiedy przechodziłem obok jednej z nich zauważyłem cienkie, czarne palce u stopy – brrr! Później już się przyzwyczaiłem. Po nim idę na spacer przez miasto zachodząc do kościoła franciszkanów, mijam zamknięty Pałac Abden. Przez okazałą Bramę Zuwayla wchodzę do dzielnicy arabskiej, oglądam okazały Meczet Sultan al.-Muayyad Shaykh. Przy innym meczecie proponują mi wejście na bardzo wysoki minaret – za dolara mogę! Wspaniała panorama miasta z widokiem na piramidy w Gizie ale ze spróchniałą barierką zabezpieczającą! A ponieważ jestem w dzielnicy arabskiej to jej ulice tworzą Bazar Chan al-Chalili. Mieści się tu wiele sklepów, kawiarni, restauracji, kramów z żywnością, jest również meczet. Kawiarnie są przeważnie niewielkie, urządzone tradycyjnie, serwujące kawę po arabsku i zazwyczaj fajkę wodną. Wizytę w tej części Kairu kończę w Meczecie Al-Azar z 970 roku. Był to pierwszy meczet założony w mieście, które ostatecznie zyskało przydomek „Miasta Tysiąca Minaretów”. Po zatrudnieniu przez władze meczetu uczonych w 989 roku, meczet przekształcił się w drugi najstarszy nieprzerwanie działający uniwersytet na świecie. Uniwersytet Al-Azhar uważany jest za najważniejszą instytucję w świecie islamskim zajmującą się studiowaniem teologii sunnickiej i szariatu. Dalej mijam Park Al-Azar i dochodzę do Cytadeli Saladyna z XII wieku, ogłoszonej przez UNESCO miejscem światowego dziedzictwa i częścią historycznego Kairu. Wejście 450 funtów (ok. 38 zł). Stąd roztacza się widok na Kair i w oddali widać nawet piramidy. Na terenie Cytadeli wszedłem do Muzeum Policji i Muzeum Wojska oraz do pokrytego błyszczącym marmurem Meczetu Mohameda Alego oraz Meczetu Al-Nasira Muhammada i Meczetu Sulejmana Paszy.
Z Cytadeli taksówką za 50 funtów udaję się ponownie do dzielnicy koptyjskiej, aby wejść do Cerkwi Św. Jerzego (bardzo ładna) i do Synagogi – niestety ponownie była zamknięta. Ponownie spędzam w kompleksie świątynnym sporo czasu, kupuję ostatnie pamiątki i ruszam w drogę przez miasto. Nie chce mi się iść przez slumsy, więc łapię busika, którym za 6 funtów docieram w okolice Muzeum Egipskiego. Mam wolny czas na późne popołudnie i wieczór – ostatnie godziny wakacji. Trochę spaceruję a po zachodzie idę na ostatni posiłek – dwa małe kebaby z kurczakiem w naleśniku. Ponieważ tutaj był człowiek z angielskim, to stąd po deserze (kawa + ciastko) zamawiam Ubera. I pomoc się przydała – taksówkarz zatrzymał się „za rogiem” a tablice rejestracyjne były w języku arabskim. Musiałem jechać taksówką ponieważ wylatywałem Sphinks International Airport, tj drugiego lotniska oddalonego o 45 km i nikt nie był w stanie podpowiedzieć dojazdu lokalnym transportem. Lotnisko działa niby 10 lat a taksówkarze bez nawigacji nadal tam nie mogą dojechać (bardzo mało lotów)! Ale za przejazd płacę 350 funtów (7 euro) z napiwkiem – uśmiech na twarzy kierowcy był od ucha do ucha! Jestem po 21-ej a policjant dedukuje po angielsku, że wpuści mnie o 3.00 i mam iść na kawę do restauracji za meczetem! Ja na to, że lot jest o 3.30. Nie mogę się dogadać ale pozwala mi usiąść w korytarzu pomiędzy drzwiami. Nie wiem co się dzieje i w akcie rozpaczy muszę skorzystać z polskiego internetu. Za nim ustaliłem, że lot Wizzair jest opóźniony o ponad dwie godziny, straciłem prawie 520 zł za internet w roomingu!
Godzinę po mnie pojawiają się Natalia i Daniel, a na lotnisku przy odprawie spotykamy Marzenę i Artura – wszyscy mamy ten sam problem – w Budapeszcie jest raptem 2,5 godziny na przesiadkę a ze względu na opóźnienie możemy nie zdążyć (obsługa na lotnisku mówiła, że Wizar ma regularnie opóźnienia). W samolocie męczymy naszym problemem stewardesy ale one kwitują, że to nie ich problem (Wizzair nie ma łączonych lotów) i możemy ew. usiąść na pierwszych miejscach (obłożenie maks. 50%), aby szybciej wyjść. Nic to nie daje – opóźnienie się zwiększyło i widzimy jak obok naszego samolotu stoi samolot, do którego wsiadają pasażerowie Wizzair na lot do Warszawy! Pozostało wczesnym popołudniem pojechać Flix Busem za 132 zł do Krakowa a stamtąd nocnym pociągiem do Gdańska za 89 zł. Zamiast dotrzeć na miejsce we wtorek po 15-ej, jestem na dworcu następnego dnia o 5.40 i nie pozostaje mi nic innego jak z plecakiem udać się do pracy.
Wyjazd był bardzo mocno obciążony perturbacjami lotniczymi ale z drugiej strony bardzo udany. Na pierwsze miejsce wybija się Algieria, która jest obłożona czasochłonnymi i kosztownymi procedurami aby wjechać, ale z drugiej są wspaniali ludzie oraz niesamowite zabytki i krajobrazy. Czas i życie mija tam zupełnie inaczej. Jak mi powiedział pewien Algierczyk, który pracował we Francji i w Niemczech: „W Europie żeby jeść trzeba pracować a w Algierii żeby jeść trzeba być!” Kraj kompletnie nieodkryty turystycznie. Do tego Tunezja, która przed sezonem była niczym mały kraj z fantastycznymi zabytkami i historią. Dwudniowy pobyt w Kairze pokazał mi, jak potężna jest historia i kultura Egiptu a piramidy i Nil naprawdę trzeba zobaczyć. Północna Afryka jest niesamowita!
Świetny artykuł. Naprawdę dobrze napisane. Wielu osobom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę ,by się wypowiadać na ten temat, ale niestety tak nie jest. Stąd też moje zaskoczenie. Po prostu super artykuł. Zdecydowanie będę rekomendował to miejsce i częściej odwiedzał, by poczytać nowe artykuły.
Dziękuję bardzo!
W trakcie poszukiwania w sieci potrzebnych informacji trafiłam na ten artykuł. Wielu autorom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę na opisywany temat, ale niestety tak nie jest. Stąd też moje miłe zaskoczenie. Jestem pod wrażeniem. Koniecznie będę rekomendował to miejsce i często wpadał, żeby zobaczyć nowe rzeczy.
Dziękuję bardzo!