6.07.2008r. – 90. dzień wyprawy
Jedyną czynnością jaką zrobiłem w to niedzielne popołudnie to było pojście do Katedry na Mszę Św. Trwała ona znacznie dłużej niż tradycyjna Msza Św., ponieważ była jednocześnie odprawiana w języku mongolskim i angielskim.
W południe wybrałem się z Rafałem i Salezjaninem, Bratem Krzysztofem na spacer po mieście. Na początek poszliśmy na Bazar Natural, zawny także „Czarnym Rynkiem”.
Można na nim kupić wszystko, co tylko dusza zapragnie. Oczywiście wszystko „Made in China”. Jest to także raj dla kieszonkowcow, przed ktorymi ostrzegał nas nawet jeden ze sprzedawcow. Pozniej wybralismy sie jeszcze do Centrum.
Pod wieczor pojechaliśmy na obrzeża miasta do Centrum Młodzieżowego „Ammagelan”, w którym mieszkaja dzieci „z ulicy”.
Tam się nimi zaopiekował Salezjanin, Ojciec Wiktor. Obecnie pomagają mu także wolontariuszki z Polski Iza i Asia oraz Pani Helena. Nawet krótki pobyt wystarczył, aby zauważyć jak ciężką pracę tam wykonują. Do tego w Centrum są trzymane krowy i świnie oraz jest ogrod warzywny. To wszystko wymaga duzej ilości pracy, a przede wszystkim cierpliwości.
Przedmieścia to całkiem inne Ułan Bator – ludzie mieszkają w jurtach, są poważne problemy z kanalizacją (w praktyce wiele z tego idzie w „pole”) oraz są tylko ziemne, kamieniste drogi.
Dowiedziałem się także, że milicja mongolska nie posiada radarow i alkomatow. Prędkość ocenia wg uznania, a jak ktoś się nie zgadza to musi niezwłocznie jechać na posterunek i wyjaśniac sporną kwestię. Milicjant w tym celu rownież musi się udać na posterunek, ale jego zwykle „zatrzymują pilne sprawy” i pojawia się po kilku godzinach. Wielu kierowcow woli więc zapłacić mandat! Jeżeli chodzi o brak alkomatu to milicjant zwija w „trabkę” kartkę papieru i każe w nią „chuchnąć”, a następnie rozwija kartkę i wącha!