Wyżywienie
Lubię smakować lokalne potrawy, dlatego na drogę nie brałem właściwie żadnego jedzenia. Miałem tylko słoik miodu i kawę zbożową do parzenia w drodze. Resztę jedzenia uzupełniałem „na bieżąco”. Zresztą już po przekroczeniu granicy zaczęło się „dokarmianie”. Ludzie przyjmujący pod swój dach na noc, pierwsze co robili do sadzali do stołu i pytali co bym zjadł. Ja im odpowiadałem, że jem to co oni jedzą. To mi dodatkowo zjednywało sympatię ludzi, którzy byli często bardzo biedni, ale chcieli mnie jak najlepiej ugościć. Ludzie nie bardzo mi wierzyli, że makaron z dżemem też jest dla mnie doskonałym posiłkiem. Jedyne co sugerowałem, to chęć spożywania mącznych i słodkich pokarmów.
We wszystkich państwach mojej podróży kolacje jada się stosunkowo późno i w bardzo dużych ilościach. Czasami bywają dość tłuste. Natomiast śniadania nie wszyscy spożywają, a jeżeli to w małych, lekko strawnych ilościach. Dodatkowo na drogę dawali mi jedzenie. Czasami było go na tyle dużo, że musiałem ich prosić, aby trochę zmniejszyli „paczkę żywnościową”, bo jeszcze nie zdążę zjeść a zepsuje się. W Rosji zdarzało się, że ludzie prowadzący przydrożne bary często sami mnie zaczepiali i proponowali posiłek. W Chinach bardzo popularne było „częstowanie” jedzeniem przez ludzi na ulicy. Czasami ktoś mnie zagadnął i poprowadził do restauracji, gdzie fundował mi obiad, ale zazwyczaj sprzedawcy z ulicznych straganów dawali mi coś do jedzenia. Zwykle było tak, że ja kupiłem sobie po pomidorze, ogórku czy placku smażonym na oleju, a po chwili takie same artykuły spożywcze przynosili mi ludzie. No i oczywiście obowiązkowo częstowali gorącą, przegotowaną wodą oraz butelkowanymi napojami.