36. dzień wyprawy Bałkany 2010 – 29.11.2010
Dzisiaj jadę do Peje (Peć po serbsku). 80 km wydawało się być spacerkiem. Jem spokojnie obfite śniadanie i ok. 8 ruszam w drogę. Rzeczywistość okazała się brutalna – lało i i cały czas jazda pod huraganowy wiatr. Prędkość wachała się w okolicach 14 km/h i do tego co kilka km przerwa. Po 16 km, kiedy kończyłem niewielki podjazd a wiatr mną nosił, zaczepiło mnie czterech chłopaków dostawczakiem i zaproponowało bezpłatną podwózkę (to lepiej ustalić od razu). Przejechałem z nimi 14 km, w tym 2 km odcinek typowego błota. Czas pokazał, że ta podwózka znacznie ułatwiła mi życie. Kiedy wysiadłem przestało padać, a 5 km dalej droga zaczęła skręcać i miałem już głównie boczny wiatr i słoneczną pogodę.
Jadąc przez Kosowo obserwuję, jak kraj się buduje. Prawie 50% budynków mieszkalnych właśnie się buduje (zwykle parter jest już zamieszkały). Ale z drugiej strony widzę wiele domów opuszczonych, spalonych lub zdewastowanych – w nich zapewne wcześniej mieszkali Serbowie. Ale jest to kolejny bardzo ładny kraj dla turysty, a przy tym oprócz cen hoteli, tani. Ludzie są bardzo życzliwi i chętnie pomagają.
Do Peje docieram po 13. Robię sobie rundkę po ładnym Centrum i po mału zaczynam sobie organizować nocleg. Okazuje się, że nie będzie to takie proste. Muszę poczekać do ok. 18. Mam czas, więc idę do kafejki internetowej (2h – 1euro), robię zakupy w markecie na drogę i idę na Mszę Św. Po niej sprawa noclegu rozwiązuje się sama. Mam go za darmo w hotelu, ale wcześniej jestem zaproszony do restauracji na bardzo dobrą pizzę. Niestety, nie mieli nic miejscowego. Wieczorem robię sobie krótki spacer po mieście, a przed snem słyszę za oknem jakieś huki i wystrzały.
dystans dnia – 70,82 km
czas jazdy – 4.12.56 h
średnia prędkość – 16,80 km/h