30.06.2008r. – 84. dzień wyprawy
Ze wzgledu na przepelniony dom (czesc mieszkancow spala na podlodze) spalem na lozku w dawnej przyczepie stolowej, przerobionej na letnia kuchnie. Obudzil mnie ruch w gospodarstwie ok. 6.30. Wstalem jednak troche pozniej. Krecac sie w poblizu kuchni dwa razy zjadlem sniadanie.
Raz to byl chleb z dzemem i slodkie buleczki, a w drugim przypadku zupa z ryzem gotowana na resztkach miesa wolowego (kosc). Po 9-tej udalem sie z synem wlascicielki gospodarstwa kupic mongolska karte telefoniczna (sim karte), aby znajomi mogli do mnie od czasu do czasu zadzwonic.
Dostalem ja za 10000 tugrikow, z czego 5000 jest do wydzwonienia. Pierwszy telefon wykonalem do Konsula Generalnego RP w Ulan Bator i poinformowalem go o rozpoczeciu etapu podrozy przez Mongolie i umowilismy sie na kawe w konsulacie. Ale to za kilka dni.
Po 10-tej bylem gotowy do drogi. Wowczas nastapily jednak tradycyjne juz pozegnania i pamiatkowe zdjecia, ale wkoncu udalo mi sie ruszyc w droge do Suche Batar.
Droga byla praktycznie plaska i prowadzila przez pustkowia. 20 km minelo szybko. Na wjezdzie do miasta, kiedy rozpytywalem o kafejke internetowa, dogonilo mnie dwoch Szwajcarow – Marcus i Paul.
W trojke troche pojezdzilismy po miescie i rozstalismy sie. Oni poszli szukac hotelu, a ja kafejki internetowej. Udalo mi sie ja latwo znalezc i dostac komputer bez kolejki (za mna sie ustawila i to nie mala). Pozniej przejrzalem jeszcze materialy o Mongolii, ktore zabaralem ze soba z Polski oraz zrobilem zakupy w spozywcze – nigdzie nie bylo gazowanej wody mineralnej!
Kiedy przed 17-sta zastanawialem sie, czy jechac czy tez jeszcze poczekac az zajdzie slonce, zlapalem gume w tylnym kole. A wlasciwie nie wiem dlaczego – byla on od wewnetrznej strony kola (kolejna), a nie znalazlem niczego co mogloby je robic.
Ostatecznie w dalsza droge, w tempie spacerowym, ruszylem po 18-stej. Po kilkunastu kilometrach wjechalem w rejon, gdzie po obu stronach drogi byly gesto posadzone niewysokie drzewa.
A kiedy wjechalem wyzej (droga prowadzila lekko pod gore), pojawily sie sosny. Po dwudziestu paru kilometrach wjechalem na rownine, a w oddali po obu stronach drogi mialem zielone szczyty gor. Niestety nie bylo zadnych wiosek, jurt, itd. Dopiero po 30 km natrafilem na oboz robotnikow drogowych.
Mieli duzy barakowoz, a z boku stal dom, gdzie moglem sie rozlozyc. Kilku z nich nalo jezyk rosyjski. Na kolacje dostalem zupe (ziemniaki, makaron, mieso wolowe i woda) oraz kawale „Mongolskiej Pizzy” czyli troche zakalcowate, cienkie ciasto. No i byla herbata z sola.
dystans dnia – 62.26 km
czas jazdy – 4:06:19 h
średnia prędkość – 15,16 km/h