20.07.2008r. – 104. dzień wyprawy
Od rana meczyl mnie zoladek, dlatego nawet ucieszylem sie, kiedy na sniadanie Zhang Tei Ping przyniosla tylko kubek herbaty i kilka kawalkow ciastka.
Przed 8-ma pozegnalem sie i ruszylem w droge do Jining.
Wiatr w miare sprzyjal, wiec w niespelna dwie godziny bylem w miescie, gdzie przy pomocy dwoch na skuterze znalazlem kafejke internetowa. Od razu pojawil sie problem angielskich liter – nikt w kafejce nie znal j. angielskiego i dopiero ludzie „zlapani na ulicy” wytlumaczyli o co chodzi moim przewodnikom, a ci po chwili uruchomili anielskie litery. Obslugujacy kafejke czlowiek nie byl zainteresowany pomoca.
W kafejce spedzilem 4 godziny, a nastepnie ponownie zajalem sie luzem w tylnym kole. Spotkany chlopak stwierdzil, ze nie ma profesjonalnych mechanikow rowerowych w miescie i zaprowadzil mnie do „ulicznego”. A ten zgodnie z moimi przewidywaniami pierwszy raz w zyciu widzial taki rower i przy pomocy mojego chyba jeszcze bardziej go popsul.
Wowczas pojawil sie jakis chlopak i dal namiary na profesjonalny sklep. Przewodnik cierpliwie mnie tam zaprowadzil. A szczescie mi dopisalo – byl to sklep firmowy GIANTa.
Od razu stwierdzili wade. Nie mieli jednak „szybkozamykacza”, wiec zalozyli standardowe mocowanie kola na srube. Za usluge zaplacilem 20Y (ok. 3 USD).
Po naprawie, kierujac sie ku wyjazdowi z miasta, trafilem na szereg sklepow z jednej i drugiej strony ulicy.
Wkladow do mojej maszynki do golenia nie znalazlem, wiec po targach kupilem nowa, z 4 wkladami za 10Y. Tam tez kupilem wode i troche zjadlem. Przed 18-sta ruszylem w dalsza droge. Nistety, tradycyjnie byl juz problem z wyjazdem z miasta. Pytani ludzie albo pokazywali, ze nie wiedza, gdzie jest droga albo tak machali reka, ze nie wiadomo bylo, czy to ma byc prosto czy w prawo.
Jednak z miasta i tak nie wyjechalem. Wszystko to za sprawa kierowcy jednego z samochodow, ktory wycofujac sprzed sklepu zagapil sie i uderzyl w moje przednie kolo.
Ledwo utrzymalem rownowage, ale sakwa wyladowala na ulicy. Mi sie nic nie stalo – mam podrapana lewa lydke. Przy pomocy jednego z gapiow (byl ich caly tlum) sparwca naprawil sakwe. Trzeba jednak remontowac przednie kolo. Poczatkowo wydawalo sie, ze tylko kolo trzeba wycentrowac.
Pozniej okazalo sie, ze nie dzialo dynamo wbudowane w piaste przedniego kola, ze podczas obrotu kola w jednym punkcie cos je „trzyma”. No i mocowanie blotnika zostalo czesciowo uszkodzone. Kierowca ani nikt z gapiow nie znal j. angielskiego, a ja nie zgodzilem sie dac rower do naprawy „ulicznemu” mechanikowi kawalek dalej (oni sa na kazdym rogu, zazwyczaj dorabiajacy emeryci) pokazujac na ramie napis GIANT, ten wezwal milicje.
Przyjechalo dwoch panow, ktorzy znali tylko j. chinski i nie wiele robili w temacie. Nawet nie pomogli w walce z banda gapiow, ktora dotykala przy rowerze i bagazu wszystkiego co sie da.
Odjechalem wiec kawalek dalej i zadzwonilem do Konsulatu RP w Pekinie. Odebrala Pani Konsul B. Golebiewska i to ona przez telefon wytlumaczyla milicji, ze chce tylko, aby naprawiono mi rower. Pojechalem tam milicyjnym furgonem jednym z milicjantow (drugi przyjechal razem ze sprawca). Bylismy tam ok. 19.30, akurat zamykano sklep. Wlasciciel stwierdzil, ze jutro w rano naprawi rower. Zreszta nim milicja wypelnila swoje papierki, jeden z pracownikow wykonal czesc prac.
Milicja zas postarala sie o tlumacza znajacego j. angielski i rosyjski. Na nie wiele sie on przydal, poniewaz kiedy jakis milicjant w cywilu zaczal machac do mnie „blacha” i krzyczec do mnie (domyslilem sie po chwili, ze chce moj paszport), ten akurat gdzies sobie poszedl.
Kiedy milicja wypelnila swoje papierki i poinformowala, ze przyjedzie rano mi pomoc, pojawil sie problem, gdzie bede spal. Probowano mnie wyslac do hotelu (w pobliskim noc w opcji „standard” byla za 168Y), ale ja odmowilem twierdzac, ze nie takich pieniedzy na noclegi w hotelu i usiadlem na schodach kolo slepow. Wowczas zaczelo byc ciekawie. Do ok. 23-iej przewinelo sie kilkadziesiat roznych osob – mlodych i starych, biednych i bogatych.
Kazdy mi wspolczol i chcial pomoc – dostalem m.in. wode, chleb, herbate. Nikt jednak nie odwazyl sie zaproponowac mi noclegu. Ok. 23-iej pojawila sie nastolatka, ktora przyniosla mi wode i chleb.
Z nia udalo mi sie troche porozmawiac po angielsku (praktycznie nikt go nie znal). Towarzyszyl nam wowczas jeszcze jakis starszy pan i dwoch chlopakow. W pewnym momencie zaproponowala, abysmy poszli zobaczyc „dwa tygrysy”. Chlopacy nas podwiezli (nie daleko bylo). Kierowca pojechal, a drugi poszedl z nami. W trojke weszlismy na szczyt gory, gdzie staly dwa tygrysy z kamienia. Bardzo ladne miejsce i fajny punkt widokowy na miasto. Kiedy zeszlismy, moi towarzysze postanowili komorkami zrobic sobie pamiatkowe zdjecia ze mna.
Wowczas pojawil sie pan, ktory po krotkiej wymianie zdan z moimi towarzyszami, zaproponowal mi nocleg w swoim hotelu, pod ktorym robilismy sobie zdjecia.
Dostalem pokoj z telewizorem, a prysznic byl kolo niewielkiego basenu.
dystans dnia – 43,23 km
czas jazdy – 2:25:42 h
srednia predkosc – 17,80 km/h