30.07.2008r. – 114. dzień wyprawy
Przed 5-ta obudzily mnie gospodynie. Szybko sie spakowalem i juz o 5.15 bylem w drodze.
Pierwsze 25 km bylo plaskie, a kolejne kilometry to ciezkie podjazdy (do 10 km) i mile zjazdy. Pogoda byla fatalna. Rano troche kropilo, a przez caly dzien byla mgla, przez ktora probowaly sie po poludniu przebic promienie sloneczne.
Do poludnia wlasciwie tylko jechalem, jechalem i od czasu do czasu odpoczywalem. A przy okazji przygladalem sie chinskim wioskom. Sa biedne i zaniedbane, ale maja „cos” w sobie. Ok. 12.30 zatrzymalem sie na godzinny postoj. Zrobilem sobie solidny posilek z witamin – szczypior, pomidor, ogorek, a do tego mantou. Na deser kupilem sobie arbuza – jednak udalo mi sie zjesc tylko polowe. Reszta trafila na bagaznik.
Po przerwie ruszylem zwiedzac. Okazalo sie, ze tylko kilka kilometrow od mojego postoju jest wjazd na teren parku i do Swiatyni Heng Shan.
Dzieki legitymacji Uniwersytetu Gdanskiego za wjazd na teren parku zaplacilem 12 Y (normalny 20Y). Po 5 km wspinaczki dotarlem na duzy parking z restauracjami.
Tu sie okazalo, ze dalej moge tylko pieszo lub kolejka linowa. Poczatkowo nie mialem ochoty na wchodzenie, ale po godzinnym odpoczynku (odpowiedzialem na wszystkie zalegle SMSy) postanowilem jednak wejsc na gore.
Byl problem z pozostawieniem roweru – w barze chciano ode mnie za to 10Y. Na szczescie obok byla Swiatynia i tam juz bez problemu kolo kasy moglem go zostawic.
Samo wejscie, zwiedzanie Heng Shan i kilku mniejszych swiatyn zajelo mi ok. 1,5h. Dzieki „plastikowej” legitymacji UG (chyba robi na miejscowych wrazenie) zaplacilem za bilet 18Y – normalny 12Y.
A po zwiedzaniu Wutai Shan doszedlem do wniosku, ze jest to troche przereklamowane miejsce, nastawione na komercje. Chociaz na pewno jest to ladne miejsce i gdyby nie mgla, moglyby byc fajne widoki.
Na parkingu, jeszcze przed wejsciem, poznalem grupe drogowcow, w tym trzech chlopakow znajacych j. angielski. U gory jednak sie rozlaczylismy.
Po odebraniu roweru zjadlem swojego arbuza i zjechalem do bramy parku. Tam ponownie spotkalem drogowcow, ktorzy po chwili rozmowy zaproponowali mi, abym przenocowal u nich w hotelu w Hunyuan – akurat mieli wolne lozko. Do hotelu bylo 6 km zjazdu. Tam sie umylem i zjadlem solidna kolacje (zostalem zaproszony do stolu szefa). Wieczorem jeszcze siedzielismy i rozmawialismy, wyminilismy sie kontaktami. To byla ich ostatnia noc w hotelu – rano takze wszyscy sie wyprowadzaja.
Jako prezenty od nich dostalem dwie duze paczki chinskiej herbaty oraz woskowy emblemat z Budda. Ja im odwdzieczylem sie znaczkami „Teraz Polska”
dystans dnia – 96,92 km
czas jazdy – 6:05:57 h
srednia predkosc – 15,89 km/h