23.07.2008r. – 107. dzień wyprawy
Nie pospalem sobie dlugo – obudzilo mnie pukanie do drzwi. To byl recepcjonista z informacja, ze jezeli chce spac dalej, to musze mu dac paszport.
Zamurowalo mnie. Jestem przeciez „na dziko”, wiec jest on mu zbedny. Wymyslilem wiec historyjke, ze wieczorem bylem na imprezie i paszport dalem kolezance, a pozniej zapomnialem go od niej wziasc. Jak chce to moge go mu przyniesc rano. Skonczylo sie pakowaniem i kimaniem na krzesle do 7-ej rano u niego w recepcji.
Pozniej poszedlem do sklepu GIANTa, gdzie portier udostepnil mi sanitariaty. Ok. 8-ej wypralem sie na krotki spacer (od samego rana slonce swiecilo bardzo mocno).
Moglem zobaczyc codzienne zycie miejscowych sklepikarzy. Wiekszosc z nich mieszka na zapleczu swoich sklepow, a sniadanie sobie przygotowuje po ich otwarciu na oczach klientow. Na bazarze swieże mieso „podgrzewalo” slonce, mieso z kury lezalo obok klatek z zywymi kurami do sprzedazy. A zapach – lepiej zapomniec!
Jeszcze przed poludniem przeczytalem w przewodniku informacje dotyczace Datong i okolic, do ktorego wybieram sie od 4 dni.
Prawie trzy godziny spedzilem w kafejce internetowej (6Y). Dla Gao Thin Thung zrobilem trzy odbitki zdjec.
Ok. 15-stej do sklepu przyszla przesylka, w ktorej byla oczekiwana piasta. Mechanik zajal sie jej wymiana, a ja przygotowaniem do drogi. Ok. 16.30 wszytsko praktycznie bylo gotowe do drogi.
Przed 17-sta poszedlem jeszcze zaniesc Gao Thin Thung do pracy zdjecia i pozegnac sie.
I wreszcie znowu moglem jechac. Jestem juz zmeczony ta szarpana jazda od niedzieli. Prawie caly czas jechalem pod wiatr po pagorkowatej drodze. Ale cieszylem sie, ze jechalem. Udalo mi sie nawet znalezc krotszy wyjazd z miasta (podpatrzylem kierowce autobusu, kiedy wracalem do Jining). Szlo mi to na tyle szybko i sprawnie (tylko jeden odpoczynek mialem), ze nocleg ponownie wypadl mi w bazie drogowcow. Jak im pokazalem co sie stalo to sie niezle usmiali. Na kolacje byly boazi (wym. bouz), czyli znowy te biale buleczki, ale tym razem nadziewane miesem lub warzywami.Do tego ziemniaki w sosie i zupa warzywna. Po kolacji, podobnie jak dwoch innych pracownikow, zrobilem sobie pranie. Niestety reczne. Na noc dostalem termos goracej wody (prawie wszyscy tak robia).
dystans dnia – 44,22 km
czas jazdy – 2:23:44 h
srednia predkosc – 18,70 km/h