2.05.2008r. – 25. dzień wyprawy
Dzień minął wyjątkowo szybko. Przed południem była chwila na wysłanie
relacji z dnia poprzedniego,dokończenie podziału bagażu oraz krótkie
rozmowy z poznanymi wcześniej ludźmi. Przy okazji dowiedziałem się,
że pracujący w miejscowej parafii Ks. Salezjanin miał wczoraj wypadek
rowerowy i leży w szpitalu. Szczegółów nie udało mi się stalić. Trochę
dużo robi się chorych rowerzystów.
Wczesne popołudnie to już wyjazd do Tuły. Przejazd metrem na Dworzec
Kurski, a następnie 3,5h elektryczką. Jechało się fajnie i spokojnie,
a luz w samym pociągu zniknął przed Tułą (ostatnie 30 min. to już ścisk). Jadąc zauważyłem, ile straciłem siedząc w Moskwie.
Przed przyjazdem do niej było deszczowo i zimno, a na drzewach były tylko pąki. A teraz jest
już wiosna w całej swej okazałości. A do tegoludzie (przede wszystkim
kobiety) wsiadający przed Tułą mieli w dłoniach Żonkile, były
bardzo piękne. To mi przypomniało te z ogrodu mojej mamy. Też są co roku
bardzo piękne.
W Tule przywitał mnie Vlad ze swoją dziewczyną Leną.
Prawie godzinę
pojeździliśmy samochodem po mieście (zobaczyliśmy z zewnątrz dwie
Cerkiwie oraz Kreml), po czym udaliśmy się do niego do domu. Tam jego
mama Swietłana czekała już z bardzo smacznym obiadem. Była zupa solanka,
ale całkiem inna niż ta, którą jadłem wcześniej. Było także drugie danie, oczywiście kuchnia rosyjska. Mi najbardziej smakował kulibiak,
który wyrabia siępodobnie jak pizzę, ale nadzienie wkłada się do środka.
Ale ten niepowtarzalny smak, tego nie da się porównać. Tata
Siergiej poczęstował domowym, wiśniowym, wytrawnym winem. Dla mojego
„przeciążonego” żołądkabyło to chyba jedyne ocalenie. Wszystkim
oczywiściemusiałem pokazać wcześniejsze zdjęcia z tego wyjazdu o raz
stronę www.krzysztofskok.pl . Po 23 udaliśmy się do pubu, gdzie przy
cichej muzyce przez ok. 2 godziny rozmawialiśmy z przyaciółmi Vlada i
Leny.